Menu
Gildia Pióra na Patronite

Martin Lechowicz

W modelu świata z Biblii nie ma miejsca na czyściec. Nie ma mowy o kapłanach, kapłani są bez sensu. Spowiedź też nie ma sensu. A co najważniejsze warunków życia z Bogiem w zgodzie i przyjaźni wcale nie ma dużo. To nie jest długa lista przykazań, jak to w kościele przedstawiają, tylko jeden warunek: dobrowolne, autentyczne i konsekwentne podporządkowanie się Mesjaszowi.

Możliwość autentycznej, osobistej komunikacji z Bogiem - dlaczego nikt z tych ekspertów od Boga nigdy mi o tym nie powiedział? Wszyscy się powoływali na Biblię, a okazuje się, że albo nikt jej nie zna albo wszyscy ją ignorują!

A może to wszystko znowu jakaś ściema?

Może w następnym rozdziale jest małym drukiem jakiś przypis, który wszystko sprowadzi do kolejnego zestaw zasad. Zasad, które - głupi nie jestem - służą ostatecznie tylko do kontrolowania ludzi? Do zmuszania ludzi do absolutnego posłuszeństwa? Czy to opowiadanie o osobistym, żywym Bogu, skończy się w praktyce po prostu uczęszczaniem do takiego czy innego kościoła, do posłusznego automatycznego wykonywania wszystkiego, co rozkaże mój ksiądz, mój rabin, mój pastor, mój guru?

Może. Skąd mam wiedzieć?

Znikąd.

Ale mogę przecież sprawdzić. Bo jeżeli to nie ściema,a prawda - myślałem sobie - to jak niezwykłe życie może mnie ominąć. No bo mówimy tu o Bogu, który występuje w przyrodzie. A nie tylko na figurce w postaci farby albo w katechizmie w postaci tuszu. W ten sadyzm to jakoś nie wierzyłem, sadysta nie poświęca się dla ludzi ani nie produkuje tak zadowolonych pracowników.

Tak, fajnie, ale... wolność! Co z wolnością?

Wolność? Ważna rzecz. Niezależny od Boga człowiek jest wreszcie wolny - mówili.

Ale widziałem ja tą wolność człowieka w praktyce: przymusowe wstawanie co rano do pracy, której się nie znosi, żeby zarabiać na spłatę kredytu za dom, który się kupiło ze strachu przed przyszłością. Kredyt ze strachu przed ryzykiem, praca ze strachu przed kredytem, rodzina ze strachu przed samotnością, wspólne męczenie się ze strachu przed rozwodem.

Jest też inna wolność, wolność przedsiębiorcy-pracoholika, który w wiecznym stresie nie ma już czasu na cieszenie się tym, co się zarabia. Ma tylko nadzieję, że kiedyś spadnie mu z nieba Zysk Pasywny i wtedy nastąpi raj po latach zap****nia. I nie wiadomo co gorsze: jak mu się plan uda czy jak mu się nie uda. Ci, którym się nie udaje, zapracowują się na śmierć, tracąc po drodze marzenia, rodzinę, przyjaciół i zdrowie. Ci, którym się udaje, cieszą się tym przez parę miesięcy, po czym odkrywają, że nie wiedzą co ze sobą dalej zrobić.

Znałem też idealistów, co z pasją krytykowali niewolnicze poddaństwo Bogu. Tyle, że sami byli uzależnieni od telewizji, bezpieczeństwa, nałogów, seksu, partnera, tradycji, ziemi, historii, lenistwa i przyzwyczajeń. Oto facet co pali 3 paczki dziennie, oto babka, co waży 110kg. Oboje opowiadają mi o wolności. Jeden nie może przestać palić, druga nie może przestać żreć, ale obojgu życie w tym wewnętrznym przymusie nie przeszkadza krytykować ludzi, co się dobrowolnie poddali Bogu. I wykrzykują im do ucha: "a co z waszą wolnością?!"

I co: śmiać się czy litować?

Po latach przekonałem się, że wolność to też nie kwestia teorii, ale praktyki. Bo co w twoim życiu zmieni przekonanie, że Bóg jest, albo że go nie ma? Co zmieni pogląd, że Jezus przyjdzie o 1000 lat później albo wcześniej?

Chrześcijaństwo z Biblii nie było wyznawaniem ideologii, tylko zwyczajnym życiem w konsekwentnym zaufaniu, że twój niewidzialny przyjaciel naprawdę tam jest i wie co robi. Przekonanie, że nie śpi i nie jest mu wszystko jedno.

Koncepcja Boga rzeczywistego - co za nowość! A gdyby tak było, gdyby Bóg potrafił i chciał komunikować się z nami bardziej bezpośrednio? Na więcej sposobów niż tylko przekazanie jakichś uniwersalnych zasad i reguł do przestrzegania? O, wtedy dopiero życie miało by potencjał!

Więc zaryzykowałem. Spodobało mi się. Może z głupiego optymizmu. Może z dziecinności. A może za dużo książek fantastycznych, nie wiem. Zresztą ważne to? No bo co mi to zaszkodzi? Najwyżej zrobię parę więcej głupot w życiu i wyjdę na naiwnego durnia. Gdyby się okazało, że to całe nasłuchiwanie Boga to zwykła autosugestia, to machnę ręką i zrezygnuję. I będę mądrzejszy.

Kiedy rzucisz monetą 20 razy to przecież widać już będzie czy mówimy o przypadku, czy coś tu się dziwnego dzieje. Dobrze, więc zabieram się za rzucanie. Bo szkoda czasu.

I tak, kierując na początku samą tylko nadzieją na prawdziwość tego nowo odkrytego Boga, za łaskawym przyzwoleniem rozumu, który o dziwo nie zgłosił veto ani do Biblii ani do autentyczności historii ludzi, zacząłem żyć z Bogiem w praktyce.

I nie zajęło dużo czasu, żeby się przekonać czy to szukanie kierownictwa Boga było losowym rzutem monetą czy czymś realnym.

Ktoś do mnie teraz czasem napisze: "udowodnij mi, że Bóg istnieje!"

Idiota.

A po co?

Sam sobie udowodnij! Gdybyś faktycznie chciał wiedzieć coś na temat Boga, to byś po prostu zaryzykował i sprawdził. Jeżeli nie sprawdzasz, znaczy, że albo na ten pomysł nie wpadłeś albo ci nie zależy. Jeżeli nie wpadłeś na to, no to teraz już wiesz - zostań chrześcijaninem, wróć za rok i opowiedz jak było. Jeżeli ci z kolei nie zależy, to po kiego grzyba zawracasz mi głowę?

Dla mnie pytanie: "czy Bóg istnieje" jest równie głupie jak: "czy seks sprawia przyjemność". Oczywiście, można przeanalizować sobie anatomię organów płciowych. Albo poczytać dzieła autorytetów teoretyzowania. I jednemu wyjdzie tak, drugiemu inaczej, ale ja po prostu powiem: chcesz wiedzieć? Sprawdź!

Sprawdź, przekonaj się, to się nie będziesz głupio pytał.

Pytanie "czy Bóg istnieje" wielu ludzi uważa za dowód rozsądnego szukania prawdy. I pewnie nie spodoba im się, że Biblia uważa taką wątpliwość za zwykłą głupotę: "powiedział głupi: nie ma Boga" [Ps 14, Ps 53]. Rozumiem dlaczego - bo czy nie jest głupim teoretyzować co jest za drzwiami, kiedy można złapać za klamkę?

Może w czym innym rzecz. Może to własna duma nie pozwala żyć na czyjejś służbie. Może poczucie własnej godności nie pozwala ryzykować wyjścia na idiotę, gdyby się przypadkiem okazało, że ten niewidzialny, wyimaginowany przyjaciel to faktycznie niewidzialny, wyimaginowany przyjaciel, a nie Bóg.

Co do mojej historii, to interwencje Boga w moim życiu doprowadziły mnie do stanu dzisiejszego. Więc mogę sobie sam dla siebie, prywatnie, po 24 latach ocenić po efektach czy widać ślady ponadnaturalnego kierownictwa.

I tak sobie właśnie zrobiłem pewnej soboty. I stwierdzić muszę, że jakimi by standardami nie mierzyć, mam niestandardowe, barwne i satysfakcjonujące życie. Inne niż wszyscy. Lepsze niż większość. Miałem troszku pieniędzy i miałem troszku sławy, ale w odróżnieniu od innych miałem przy tym czas i luz, zamiast strachu i stresu. Mnóstwo wolności. Uniknąłem rutyny, uniknąłem komercyjności. Nie mogę powiedzieć: "jak ten czas szybko zleciał" - bo nie leci szybko. Nie ma dwóch takich samych tygodni. I ciągle wszystko jest możliwe, ciągle zaczynają się nowe rzeczy. Trudno mnie oderwać od pracy, bo spędzam dni robiąc to, co najbardziej lubię. Daję dużo więcej niż biorę. Z ludzi, którzy mają mi być za co wdzięczni, zebrała by się armia.

I przedziwna rzecz: pracując tak dużo, kierując ryzykownymi projektami, bez stałej pensji, bez ubezpieczenia, pod ciągłą krytyką, ze wszystkimi zagrożeniami i presją osoby publicznej, wyglądam na kilkanaście lat mniej niż mam. Biorąc pod uwagę okoliczności, powinienem wyglądać jak swój własny dziadek.

Gdyby mnie ktoś dawno temu spytał jakie życie bym dla siebie chciał, powiedziałbym, że właśnie takie. Ale nigdy tak nie powiedziałem. To było daleko poza granicą marzeń i wyobraźni.

I Bóg był we wszystkim. I interweniował. Żebym zrezygnował ze studiów informatycznych na UJ - zrezygnowałem. Z wielkim trudem, to było moje marzenie i mój plan, od zawsze. Ale gdybym wtedy postawił na swoim, gdybym się trzymał tego co ja chcę, pracowałbym bym dziś na zwyczajnym, nudnym etacie stereotypowego programisty. Nikt by o mnie nie słyszał. Nic bym ciekawszego ludziom nie dał, nie przekazał, nie nauczył. Ale stało się inaczej, bo jak irracjonalny wariat posłuchałem głosu niewidzialnego przyjaciela.
I był ciągle, wśród zwykłego życia. Pomagając mi w planach, albo je niszcząc. Załatwił mi zwolnienie z obowiązkowej służby wojskowej, wykorzystując luki prawne. Wysyłał mnie w różne miejsca i finansował to na różne sposoby. Bywało, że jechałem gdzieś z biletem w jedną stronę i bez pieniędzy. Znajdywał mi pracę, zanim w ogóle zacząłem szukać, albo ją zabierał, kiedy zaczęła przeszkadzać. Rozsyłał po różnych miastach. Pieniądze czasem przychodziły zwyczajnie, czasem w najdziwniejszy sposób, ale zawsze były na czas.

szpiek

szpiek

Dodał(a) cytat

2806 wyświetleń
25 tekstów
0 obserwujących
  • scorpion

    7 February 2022, 20:37

    Hmm... Czy więc odpowiedni kierunek prowadzi poprzez głęboką wiarę do ateizmu, by tam jednak stwierdzić, że Bóg istnieje i ma się dobrze? Wiara bez kościoła, zapewne niezachwiana, bo jak można wątpić w coś, co samemu się odkryło?

    • Irracja

      2 October 2023, 22:24

      ... nie wiem dlaczego, ludziom się ubzdurało, że życie ateisty (dosłownie "życie bez Boga"), to brak wiary w jego istnienie, negacja jego istnienia. A to po prostu "życie bez oglądania się na niego". Będzie chciał, to będzie ingerował, pomoże. Nie będzie chciał, to też dobrze, tyle że wszystko będę musiał sam zrobić. I o to, moim zdaniem, chodzi w ateizmie. Zwykłe życie, jak z przyjacielem. Bez płaczliwych błagań o pomoc, czy zastępstwo. I bez nachalnych podziękowań, nikomu niepotrzebnych...

    • scorpion

      6 October 2023, 16:45

      Myślę podobnie, nawet bym powiedział, że prawie tak samo.