Weszła do pokoju, bezszelstnie niczym niewidzialna, usiadła na starej, czerwonej, rogowej kanapie.
Położyła się plecami do świata. Zaczęła cicho szlochać. Nie mówiła nic, jednak oczekiwała czegoś.
Niestety jestem tego pewna. Okryła się beżowym kocem. Zapadał zmrok, więc robiło się zimniej.
Leżała bez ruchu przez jakiś czas. Słyszałam cichutki dźwięk Jej delikatnego, dziewczęcego płaczu.
Nie wiem właściwie dlaczego do Niej nie podeszłam i nie zapytałam się " Co sie stało Kochanie? ".
Może to strach. Może to coś więcej... Każdy miewa w swym życiu podobne chwilę.
Niektórzy pragną samotności, potrzebują chwili spokoju, wyzwolenia swych emocji, tego co
leży i kumuluje się gdzieś głęboko w nas. Odrobina osamotnienia i równowaga naszego stanu
psychicznego może wrócić do normy. Inni zaś czekają niecierpliwie cierpliwi, aż ktoś powróci.
Ktoś bliski naszej osobie. Nie napiszę "naszemu sercu", bo wydaję mi się, iż to już troszkę głębsze
uczucie, które nie mieści się w klatce piersiowej, a nieco wyżej - w głowie.