Byli przyjaciółmi. Od roku. Świetnie się dogadywali. Ona - młoda, piękna, cudowna, miła, trzynastoletnia,,,najlepsza przyjaciółka Arlety. On - wykształcony, inteligentny, szarmancki, dziewiętnastoletni...chłopak Arlety. Marlena uwielbiała gdy Mikołaj mówił, Mikołaj uwielbiał gdy Marlena tańczyła.
Pewnego dnia umówili się u niej, bo potrzebowała czegoś do szkoły. Po drodze spotkali Arletę.
-O, cześć moi kochani! - krzyknęła w podskokach. Oni spojrzeli po sobie z uśmiechem.
-Cześć, maleńka!
***
-Do widzenia pani! - Powiedział Mikołaj do mamy Marleny.
-Zaraz wrócę, mamo! - krzyknęła przelotnie Marlena.
Wsiedli do windy.
-Miałam puścić Arlecie sygnał, jak cię już wypuszczę.
-To puść. - westchnął. - Ale zaraz... - przyciągnął ją do siebie. - Chodź tu do mnie... - Marlena zaraz znalazła się w jego ramionach. On naraz zaczął ją całować. Po szyi, w jej nie znające prawdziwej miłości usta. Ona dopiero przekonała się co to znaczy. Winda się zatrzymała.
-Macie straszną windę. Za szybko jeździ.
-Popieram. - uśmiechnęła się Marlena.
Wyszli. Przed wejściem czekała na nich Arleta.
-O, cześć kochanie. - Mikołaj podszedł do niej i pocałował na przywitanie. Marlena stała i śmiała się. Czuła się szczęśliwa, ale zarazem czuła obrzydzenie do siebie. Czuła się jak wredna żmija. Jak ona mogła to zrobić przyjaciółce?