W małej miejscowości, żyła sobie zwyczajna dziewczyna. Niczego jej nie brakowało. Tak przynajmniej myślała. Lecz od jakiegoś czasu coś niedobrego zaczęło się z nią dziać... Stała się "agresywna" i bywała niemiła dla innych. Tak zaczęła tracić największy skarb... Przyjaciół. Jednak nie zdawała sobie z tego sprawy. Pewnego dnia poznała JEGO. Był dla niej wszystkim. Nazywała go ''narkotykiem'' - powoli uzależniała się od niego. Spędzali ze sobą coraz więcej czasu. Aż pewnego dnia wydarzyło się coś, przez co dziewczyna nie mogła wychodzić z domu. Taak, to dziwnie brzmi. Dzień po jej "wypadku" wyznał jej miłość. Lecz co z tego, skoro nie mogli się zobaczyć? Minęło kilka dni. Ona nie mogła bez niego wytrzymać. To ją przerastało. Zakończyła ich związek. Nie walczył o nią. Doszła do wniosku, że jej nie kochał. Miała do siebie żal, że się w nim zakochała. Gdyby tak nie było, nie cierpiałaby. Żałowała też, że "zerwała" z nim. Tak, to też dziwne. Ale wtedy też cierpiałaby. -Jakie to wszystko poje*ane - myślała Najgorsze było to, że nic nie mogła na to poradzić.
W końcu zapomniała o nim. Po jakimś czasie doszła do wniosku, że to cierpienie się "przydało". Dla niego się zmieniła. Ona potrzebowała tej miłości, którą (jak myślała) jej dał. Odzyskała przyjaciół i nareszcie była szczęśliwa.
Pomimo tego cierpienia, dziękuję mu, bo dzięki niemu stałam się dawną sobą.