Rozproszone refleksy w ciemnym zwierciadle,
Odrywają z każdym promieniem ciało,
Na każdej bliźnie załamując się zajadle,
Pryzmatem piękna czyniąc, to co zwykle pomijano,
A zwyczajnym się stało co dotąd w głębokim cieniu,
Ukrywało sekret w agonii imieniu.
Wychodząc na przeciw w swoim kalectwie,
Mentalnie i społecznie w stanie rozkładu,
Nieśmiałą próbą zmiany nowy dzień tnie,
Na sekundy zlepione spoiwem innego ładu,
Ukrywało sekret w ironii imieniu,
Przeciwstawiając odwagę starej obawy płomieniu.
Do kości ręce spływające krwią bezsilności,
Cięło co ranek ciemne zwierciadło,
A szkarłat był pożywką dla ogólnej litości,
Póki światło z innego kierunku nań nie padło,
A perspektywa uczyniła rany i blizny,
Symbolem ideału - nie zepsucia i zgnilizny.
I dusza, co tyle lat przetrwała w skorupie poniżenia,
Mogła rozwinąć zwykłe godności skrzydła szeroko,
Gdy pod nowym kątem rozproszona codzienność istnienia,
Na zwierciadle ludzkich dusz, trafiła właściwe oko.