To była trująca piosenka...
Wydawała się prosta,
ale miała zakazany owoc.
Była o miłości - jak wiele,
ale nie była zwykła.
Była jak mgła - tajemnicza.
Była trudna do zrozumienia.
Nikt nie poznał jej prawdy.
To była nuta smutna, wolna.
Ludzie zależnie od stanu,
słuchali melodii lub wczuwali się w tekst.
A Ona...
Choć chciała tylko posłuchać,
to popłynęła z wierszami tej pieśni.
Wczuła się w nią,
i widziała siebie w tej piosence.
Była zakochana tak bardzo,
że każdego wieczora jej słuchała.
Momentami dawała jej siłę i wiarę,
lecz tak na prawdę ją truła od środka.
Ona... zapętlona w jej historii,
Pogubiła się totalnie,
nie wiedziała co ma robić.
Kochała i cierpiała,
miała coraz mniej sił.
A w piosence koniec był smutny...
Ona... go nie widziała.
Wielka miłość, piękna, radosna,
prysła... jak bańka mydlana.
Miłość umarła razem z nią gdy zrozumiała.
Nikt jej nie pomógł bo było już za późno.
Chciała jak w tej piosence uciec, zapomnieć i prysnąć.
I tak zrobiła...
Piosenka została a jej już nie było...