(Kolejny fragment z piszącej się książki)
Nie spędzanie nocy w swoim miejscu zamieszkania niszczyło harmonię, ład oraz psuło i tak rozkładające się zdrowie. Wąchanie obcych poduszek, nakrywanie się pościelą, z którą nie mam nic wspólnego czy powroty autobusami, których numery okazywały się tak bardzo obce. Domowe, może nawet nie wygodne łóżko, stawało się jedynie miejscem porzucania ubrań albo pretekstem do dziennego 2-godzinnego sennego przystanku. Zwiedzał coraz większą ilość prześcieradeł, pryskał cudzymi perfumami i czuł się tak nie swojo w łazienkach. Strach przed przekręcaniem kaloryferów budził w pokoju chłód. Taki sam jak lód w sercu. Tęsknił za jej pokojem, za natłokiem poduszek i drobną kołdrą, która zawsze zdołała ich pomieścić. To te cztery ściany często rozpieczętowały ich uczucia, badały myśli i stały się orędownikami w każdej emocji. Podpierały barki, czasem były tak czułe i ciepłe, że zasypiały razem z nami błagając tylko o ciszę. Do dziś mówię im dobranoc.