Kiedy się pojawił moje życie przecięła spadająca gwiazda. Czarne, kłębiaste chmury, rzucające chłód podzieliły się na dwa wrogie obozy. Gdzieś między nimi w niewielkim prześwicie ukazało się błękitne niebo. Noc odeszła wraz z gwiazdą, zabierając ze sobą koszmary.
Wtedy nastał dzień.
Wyjrzałam za okno, aby zapamiętać każdy najdrobniejszy szczegół brzasku. Chciałam, by zapadł daleko na końcu mojej świadomości. Nie pragnęłam niczego bardziej, aby w chwilach ciemności móc doskonale przytoczyć ten obraz dnia, namalowany we wszystkich kolorach tęczy.
Uświadomiłam sobie, że każdy dzień, kiedyś dobiega końca. I znów wraca noc. Ciemna, wroga, koszmarna. Noc, podczas, której lepiej jest umrzeć. Właśnie tego chciałam. Zakończyć odwieczny los tułaczki pomiędzy jawą- zmorą całej mojej dotychczasowej egzystencji, a snem- bolesnym ukuciem życia.