Kroczyła.
Szorowała długim korytarzem.
Za sobą pas wiodła...korowodem marzeń.
Zimne policzki,jak dwa dzbany szczęścia,
Tłukły...zgrzytały...
W oparach chwil...szczęścia.
A za nią się tliła, przepaść kilku dniowa,
smutek,
samotność,
rozpacz
i żałoba.
Na barki jej wchodziły, zmartwień
chmury szare,
dni...puste,
nic nie warte,
cisza...ponad miare.
Kąty wichrem drgały,
Ściany rozmawiały,
Chciały jej dać...
Szansę-bardzo ją kochały.
Na ich modły, jednak...
Ona głucha była
i co rad się stało,
zaraz odrzuciła.
Gwiezdne lasy okien,
światów żal się porobiło,
skracając dzień...boży,
chciały przyćmić miłość.
Złej porucie nauk,
trzeba przygrzmić jeszcze,
Mieć na imię walka
i dogodne miejsce.
By zwyciężać...zawsze,
z uczuć wiatrakami,
miały jej posłużyć...
róże pod stopami.
Ale w pięści gniotła,
męk ulotne chwile,
Co czasami płynąc,
zaciskały...szyję.
A w głowie karnawał,
pruł kolejne pory,
Choć chciała się bawić,
rwał jak porażony.
Oczu swoich czasem...
rąbek uchyliła,
lecz nie mogła patrzeć,
Chciała żyć!...jak żyła.
....................
Czy czasami wspomnisz?
O niej...jeszcze sobie?
Gdyś nie rad jej pokochać,
Załamałeś dłonie.
...