W moim śnie panowała ciemność. Pusta i nieprzejrzysta. Widziałem w nim chłopaka, jako kogoś zupełnie niedostępnego. Pod bladą twarzą kryła się prawdziwa burza emocji, a przynajmniej tak mi się wydaje.
Zdawało się, jakby na kogoś czekał, ślepo patrząc się w głąb. Nagle poczułem jakby razem z nim, że ktoś tam jest, tylko gdzieś z boku, prawie niezauważalny. Jednak ta postać była jedynym źródłem światła rozpraszającego ciemności.
Choć było blade i szarawe widać było przez nie perspektywę przyszłości spowitą w czarnej mgle. Patrząc przez pryzmat wszystkich wydarzeń z kilku ostatnich dni, równie dobrze sam mógłbym się postawić w sytuacji tego chłopaka.
Jakieś dziwne uczucie opanowało mnie w tej chwili. Czułem jak jego serce pulsuje nierównomiernie, krtań się zaciska. Słyszałem gruchot łamiących się kości. I ten jakże cichy krzyk. Po każdym mrugnięciu okiem widziałem go jako coraz chudszego.
Dobrze, że nie widziałem jego twarzy tylko plecy. I zakrwawione łopatki. Chłopak umarł chwilę później.