Od szpitalnych murów chłodem powiało,
z czarnego nieba sypnęło śniegiem.
Me serce boleśnie zadrżało
i cicho szepnęło, co dalej – nie wiem.
Smutne, łabędzie oczy na mnie spojrzały,
przeszyły na wylot niczym świst kuli powietrze.
Dostrzegłem jak bardzo jestem niechciany
i pomyślałem – nie pora umierać mi jeszcze.
W czeluściach zimowego mroku,
żałobnego marsza pogwizdywał pociąg.
Tak szczerze zapragnąłem życiu dorównać kroku,
zrozumiałem co mi zabiera pijanych dni korkociąg.
Ruszyłem przed siebie niesiony nadzieją,
nie licząc na swoje miejsce w niebie.
Smagany po twarzy śnieżną zawieją,
tak bardzo pragnąłem odszukać Ciebie.
Zostawiłem za sobą całe zło tego świata,
wracać do niego już nigdy nie będę.
Nie pragnę nic z tego co zabrały mi lata,
chcę tylko z Tobą tworzyć swoją legendę.
Niepotrzebne mi egipskie piramidy,
niepotrzebna litość w człowieczym sercu zakłamanym,
Chcę zawsze kochać tak mocno jak nigdy
i czasem tylko być po prostu kochanym.