rano otworzyłam oczy i uswiadomiłam sobie pewną rzecz, i sama nawet nie wiem dlaczego napisałam to na forum... nie spodziewałam sie ze ktokolwiek to skomentuje... Rozumiem ze wiele osob "mdli" od ciąglego mowienia o milosci beznadziejnej przekletej itp, ale wydaje mi sie ze jesli ktos tkwi w takiej milosci, to nie ma nic innego wokol niego, jest tylko to uczucie i to cierpienie, dlatego tak wiele osob o tym pisze.... milosc jaka by nie byla napedza swiat, napedza nas, wiec o czym innym warto pisac? A nawiązujac jeszcze do urojen i do milosci bez wzajemnosci, to czasem boli najmocniej fakt, ze milosc istnieje, i jest odzwajemniona, a mimo to niemozliwa. I jeszcze to okreslenie "milosc chora".... jest tak fatalne - oksymoron, dla mnie milosc zawsze bedzie uzdrawiajaca, pozniej czy wczesniej...
Spokojnej nocy