Święta bezalkoholowe to niestety, jak obserwuję, nierealna, choć zacna idea. W drugi dzień Bożego Narodzenia byłam z przyjaciółką na spacerze. Podeszło do nas dwóch bardzo zmęczonych panów. Chwiali się. Śmiejąc się głupkowato (iście po pijacku), jeden z nich pytał, jak się nazywamy, bo oni są jeden miły, a drugi niemiły (ten, który mówił, był niemiły, a właściwie - Niemiły). Jak powszechnie wiadomo, porządnie podchmieleni mówią powoli, więc miałyśmy z Dominiką czas na to, żeby ustalić, co robić, bo pan Niemiły stał z jednej, a pan Miły z drugiej strony i nie bardzo mogłyśmy się wyrwać. - Po angielsku coś powiedz - szepnęłam. - Co?! - No po angielsku coś powiedz - powtórzyłam spokojnie. Zorientowała się, o co mi chodzi. Podczas gdy pan Niemiły mówił, co mu leży na sercu (a może raczej na wątrobie), Dominika patrzyła na mnie nierozumiejącym wzrokiem - dbała o grę aktorską. Patrzyła raz na mnie, raz na nich i kręciła głową. Dołączyłam do zabawy, wzruszając ramionami. Kiedy pan Niemiły przerwał w oczekiwaniu na naszą odpowiedź, Dominika przerwała: - Excuse me, we don't speak polish. Na twarzach panów lekka konsternacja, która ustąpiła miejsca zaciekawieniu. - Ej, co? - spytał pan Miły, który dotąd nie brał czynnego udziału w rozmowie. - Po angielsku... Haaa! Ej, ty i co? - powiedział pan Niemiły. - Englisz? - to już do nas. - Yes, yes. We speak english - odpowiedziała z uśmiechem, po chwili dodając coś jeszcze o tym, że nie mamy czasu. Panowie znów zaczęli rozmawiać miedzy sobą, a ja powiedziałam Dominice, żeby się pożegnała. - Goodbye! - powiedziała, kiedy ich mijaliśmy. - Bye, bye! - zawtórowałam, machając im ręką. Nie zważałyśmy na pana Niemiłego, który pytał: Jakie baj? JAKIE BAJ?! Pech chciał, że akurat to wszystko działo się na mojej ulicy. Panowie zobaczyli, że rozchodzimy się i że ja wchodzę na podwórko. Zanim weszłam do domu, dało się słyszeć rzewny głos pana Niemiłego: Ale mnie w ch*ja zrobiły!