Na pustyni, w środku nocy, przypadkiem spotkało się dwóch ludzi. Obaj byli wycieńczeni wędrówką i spragnieni. Widząc siebie nawzajem bardzo się ucieszyli.
- Hej hej, wędrowcze! - masz może coś do picia? Umieram z pragnienia! - krzyknął pierwszy z nich. - Niestety, wszystkie zapasy mi się już skończyły - odpowiedział drugi - Trudno, powodzenia w dalszej wędrówce! - odrzekł pierwszy i zaczął iść dalej. - Zaczekaj nieznajomy - zatrzymał go jednak drugi - jesteśmy prawdopodobnie na środku pustyni. Dobrze wiesz, że obaj nie mamy już szans przeżyć. Zostań. Przynajmniej nie umrzemy w samotności! - Nigdy! Dotrę na miejsce za wszelką cenę! - wrzasnął pierwszy i odszedł. Rano jeden z wędrowców odpoczywał w ciepłym łóżku u boku żony. Drugiego zaś znaleziono martwego w miejscu, gdzie mężczyźni się spotkali. Było to jakieś sto metrów od bramy miasta do którego, jak się okazało obaj zmierzali.
Oj kocie, kocie. Znalazlam dwa drobne bledy jakie idzie poprawić, więc nie będę krzyczeć. Nie mniej jednak... Sama przypowieść nijako do mnie przemawia - może temu, że przywyklam do Twych dlugich opowiadań? Nie wiem, ale jakoś nie pasuje mi, czagoś mi tu brakuje.