Mój dobry sąsiad pan Robert mieszka na najwyższym piętrze i ma problemy z kręgosłupem. Przechodzę przez podwórko, widzę go kucającego z kilkoma torbami, pod swoim balkonem. Widok co najmniej intrygujący, więc pytam: - Panie Robercie, pomóc w czymś? Odpowiada mi odwrócony, wciąż dłubiąc coś przy torbach: - Nie trzeba, żona będzie wciągać torby na linie, bo ja nie dam rady ich wnieść na górę. Przetwarzam informację. Wyobrażam sobie moją sąsiadkę stojącą na tarasie i trzymającą oburącz linę, kiedy wciąga zakupy w foliowych torbach. - Ach, rozumiem - mamroczę. - Panie Robercie? Ale ja mogę to panu wnieść... Mój sąsiad zapytał czy naprawdę. Odpowiadam, że naprawdę. Myślę: ponad dwadzieścia lat mówienia "dzień dobry", a sąsiad nie zapukał do moich drzwi na parterze, żeby poprosić o wniesienie toreb. Nieźle, Kamilek. Rzeczywiście, skuteczność na poziomie parteru.
Ale to nie pomogło, bo pan Robert nadal wciąga zakupy na linie, z tego co się dowiedziałem. Wyobrażam sobie, że głupio byłoby mu prosić za każdym razem o wniesienie toreb, ale system podniebnych bułek i serków homo też nie jest zbyt przemyślany :P