Nie wiem czy tu chodzi o odwagę... Gdy medytuję raczej pozbywam się części Ego. Razem z nim odchodzi strach (każda jego forma, proporcjonalnie do utraconego ego). Nie ma mnie , nie ma kto się bać. Według mnie ten proces nie ma nic wspólnego z odwagą. To raczej forma nieustraszoności jak to opisują buddyści. Razem z nią przychodzi nieuwarunkowana miłość. Nie stawiam warunków bo po pierwsze znika podmiot, który miałby je stawiać, po drugie brak strachu, który wymusza jakieś potrzeby, pragnienia bądź lęki. Jest tylko silna obecność która jest miłością sama w sobie.
Zgadza się, na pewno dużo odczujemy jej gdy zmniejszymy ilość strachu. Myślę, że odwaga jest w stanie zmniejszyć strach, ale wcale nie tak łatwo być ciągle odważnym. :)
Masz dużo racji, faktycznie jakaś malutka część strachu siedzi nawet w świętych. Może tylko mistyczny koncept oświecenia jest uwolnieniem od tego całkowicie ale tego nie wiem bo nie znam nikogo w takowym stanie. Warto jednak oduczyć się choć części tego nabytego demona... wiele się zmienia. Życie to miłość wymieszana z jej przeciwieństwem, strachem... Wyobraź sobie ile możesz jej odczuć gdy zmniejszysz ilość "ciemnej strony" :)