Zamiast dwóch kubków, jeden postawię
i jak co dzień, przy porannej kawie
na lodówce przypnę notatki,
by Małgoni kupić zeszyt gładki,
a Szymkowi parę butów na wiosnę,
bo on ciągle mówi: - Mamo, przecież rosnę!
Zapakuję dzieciakom śniadanie do szkoły,
w uśmiechu zakopię wszystkie świeże doły.
I wyjdę z domu - taka jak zwykle...
Pogodna. Chyba, że będę mieć menstruacyjne cykle...
To mogę być lekko zdenerwowana
i krzyczeć też mogę od samego rana.
Wszystko też może mi przeszkadzać.
Każda głupia uwaga może mi zawadzać.
I sama myśl, że Ciebie już nie ma...
Zmusi mnie do sięgnięcia po Twojego Lema.
Palcami będę dotykać każdą stronicę,
zaróżowią się moje dotychczas blade lice.
I pęknie. Pęknie tama wezbrana.
Na nowo rozerwie się zagojona rana.
I zapłaczę, że mi Cię zabrano.
Wykrzyczę Bogu, że nie fair ze mną grano!
Przypomnę sobie... Jak krawat Ci wiązałam.
Jak pocałunkiem na dzień dobry zawsze Cię witałam.
Ten smak wspólnej kawy. Ehh, niezapomniany!
Niczym nektar miłosny o poranku pijany.
- Kocham - rzucone po ósmej piętnaście
i dźwięk silnika o siedemnastej dwanaście.
Przypomnę sobie... Przypomnę wszystkie detale!
Bo Ciebie tu nie ma. I nie będzie Cię wcale.