wiatr uparcie wyrywa okna z framug
drży płot, nawołują metalowe dzwonki
łóżko nieskazitelne, puste
idealnie zasłane, gładzone do krwi
wyzbyte z ówczesnej miłości
i ja tak samo czysta
umysłowo wyprężona wspominam
z duszą ciążącą na ramieniu, powieką zasypaną solą
chciałam pozbyć się wszystkich twoich dotyków
niedbale rozrzuconych w pościeli
wyprasować z poduszek szept spierzchłych ust
uciszyć rozszumione prześcieradło
przegubami tętniącymi miłością
zdjąć wydźwięk metafizycznego wzniesienia
z pokrzypywań drewnianej ramy
więc prałam, prasowałam, oblekałam pościel
aż do zdarcia czasu, zaniku śpiesznego serca
drętwość rąk wyrwała mnie świadomością
pościeli nie ma
być może twór podobny
lecz zmarły z tęsknoty czy wyziębienia
dogorywający w kącie, podarty na strzępy
splamiony krwią moich ust, przesiąkły goryczą łez