Rozmowa przez telefon jest trudna. Najpierw trzeba wyłączyć muzykę, wstać z miejsca i ruszyć w poszukiwaniu cichszego albo mniej zaludnionego, albo odłożyć nadgryzioną kanapkę, i to w czasie kilku, najwyżej kilkunastu sekund. A im więcej mija czasu między usłyszeniem dzwonka a przysunięciem słuchawki do ucha, tym wyraźniejszy wyrzut sumienia tuż przed pierwszym "witaj". Na szczęście znika zaraz po tym.
A potem okazuje się, że po drugiej stronie telefonu też jest osoba. Że ktoś zadzwonił, bo potrzebował być mniej sam wśród świata wokół. A potem okazuje się jak mało potrafimy dać z siebie pozbawieni spojrzenia, przytulenia lub uśmiechu. I potem okazuje się jak niedokładnie prowadzimy swe jestestwo, bo choć tak wiele chcielibyśmy okazać, głos więźnie w gardle, wypluwamy z siebie tylko banały, których wstydzimy się jeszcze zanim język wymlaszcze je o podniebienie, zanim powietrze zaświszczy między zębami. Dławimy się słowami "będzie dobrze" i do serc napływa taka gorycz - gdzie się podział rozum? I potem okazuje się jak mało posiadamy świadomych myśli, właśnie wtedy, kiedy próbujemy przekazać je cząstką siebie, a jedynym nośnikiem ciepła okazuje się być głos, ten więznący w gardle głos, na który tak czeka ktoś z drugiej strony telefonu.
Odkładamy słuchawkę z poczuciem niedosytu i mocnym postanowieniem poprawy. Najlepszy rachunek sumienia.