Hominem…
Płomień dotyka ściany
Rozwijając szepczące cienie.
W kącie okna pająk nawleka struny
Nut rozmazanych deszczem
Opadłych z skrzydeł nieba.
Mrok rozdziera granice
Jak nóż lustra twarzy
Gdzie oddech w knocie wosk topi
Unosząc myśli odbite echem
Jak warkot ciem zamkniętych dłoni.
Łyk nikotyny…
W świecy toną zastygłe słowa
Splatając rozlane krople
Drzazgi lampy unoszą szybę
Przez cień obcy w szacie
Pełznący zdradliwym szmerem.
Krople jak farba wbijają się w pędzel
Kąśliwie przez rzęsy w źrenice
Tonące w naciętych rogówkach
Unoszą w ścianach obrazy
Niewidoczne za dnia kroków obuwia
Jak chaos wiatru toczący puszkę
W ślepych chodnikach balkonów języka.
Wosk krew w świecy toczy
Topiąc się w jelitach…
Jak przekleństwa nuta naciąga skronie
Łowiąc oddech spod ściany
Gdzie tynk uwalnia zaszyte usta
Strojąc struny w skrzypce
Przez smyczek deszczem rozwiany
Płynących na oknie kropel.
Snem umrzeć lub dniem ślepym rodzić
W pakt krew toczyć z szatanem
Byle by nie człowiekiem w ciele zamkniętym.
Wstyd mi… wstyd mi mój Boże
Żem rasą tą przeklęty…