Mówi się na to wiersz
z twarzą umorusaną istnieniem
śmiechem dziecka
potłuczonymi kolanami
i plastrem arbuza upuszczonym z ręki
do żwiru
W zębach są kamienie
jak łzy w oczach szarych
nie do rozgryzienia
Zachodzę tu rzadko, choć
stawiam przecinki
piszę fotografie gęsią skórą
po rozlanym pod powiekami wiatrem
Wspomnienia je się jak ziemniaki
upieczone w jesiennym ognisku
na nieposkromionych polach w galopie
niekiedy można przysnąć...
Któregoś dnia na dłużej tu zajdę.