Zajrzałem do korytarza ciemnego: brudnego, mrocznego, zakurzonego, gdzie żaden ogień nie chciał go rozświetlić i nikt nie myślał, by nadzieję rozniecić...
Zatrzymałem się w środku, by zadziałać i spróbować - chciałem cuda wyzwalać, więc natychmiast zakasałem rękawy i ruszyłem ku przejściu poprawy...
Pochwyciłem w dłoń chwostek tak niewielki - nim próbowałem czyścić w górze belki, a gdy w końcu się z nimi uporałem, do dalszej pracy ochoczo się brałem...
Wodę wlałem w wiaderko dziurkowane, lecz takie życie było mi pisane, że wodą tą okna zdążyć umyłem i podłogę całą z brudu wyczyściłem...
Farbę mieszałem, niech kolor nasiąknie - niech żadna ściana brudem już nie jęknie, niech będą wspaniałe i jasnym swym blaskiem cieszą innych, niechaj będą poklaskiem...
Wieki chyba minęły, ale koniec w końcu nadszedł i mogłem ja swój taniec odtańczyć, lecz zaraz ucichła radość: ktoś korytarz spalił, ukazując zazdrość...
Trud mój okazał się nader daremny i zamiast ze mną nucić szczęścia hymny, inni mą pracę w niwecz obrócili, a gdym zginął, moją chwałę uśpili...
Bardzo ładny wiersz taki świeży,smutniej się robi pod koniec wiersza gdzie ktoś niweczy całą pracę .Czasem w życiu jest tak że mając jakąś nadzieję na coś ,staramy się by spełnic marzenia, a ktoś jednym gestem lub czynem zniszczy to uważając za coś błahego i bez sensu-pięknego dnia życzę:)))