W ciepłych dłoni kokonie zapominamy samotności śniegi czasem tylko na szybie rysa szronu mimochodem przypomni jacy niedoskonali bylibyśmy bez siebie jak boleśnie bezdomni
A kiedy samotności widmo nad ranem się przyśni zaciskając obrożę uścisków zimnych na krtani zrywamy się chwytając jak brzytwy jednej myśli Jak dobrze jest się budzić w kotlinie twoich ramion
nie pozwól miłości być bezdomnej otwórz jej drzwi twego serca nie pozwól by chłód zimowej nocy skazał ją na śmierć okrutną w cichej modlitwie zanoszę prośby byś przyjęła ją pod dach swój skromny
/troszkę to stare ale jakoś mi się nasunęło :))))/
Ciepły i optymistyczny. Też pomyślałem o górskim schronisku, takim po górskiej wędrówce z widokiem na rozświetloną latarniami kotlinę i zarysowanym na horyzoncie zachodzącym słońcem. Pozdrowionka
Tęsknię za taką ramion przystanią, bo wzburzony mój losu akwen zalewa fal zimnych kłębowiskiem pokład, po którym życie się ślizga. Dzięki takim właśnie wierszom, nadzieja pozwala mi spokojnie wypatrywać tęczy. Piękny wiersz! Pozdrawiam.