Usiadł na dworcu, ukrył zmęczoną przeszłością twarz w brudnych dłoniach. Wczoraj jeszcze delikatnych, dzisiaj szukających ciepła.
Nie płacze już, czas wysuszył spojrzenie. Koszula w sałatce z pomidorów, które znalazł. To nic, że miekkie - i tak nie ma zębów, więc wyssał, co najlepsze.
Stąd ma widok na dom. Tamten, gdzie dzieci wesoło podskakiwały, łapały za rękę. Zabrakło przytulenia, radości serc. Zniszczył wszystko, alkohol zabrał miłość.
Widuję go codziennie, w tym samym miejscu, jak wzrokiem śledzi rodzinę. Nie wiem, co myśleć. Więc milczę. Przy ławce zostawiam pomidory.