Stojąc na wzgórzu, utopion w jasności W krainie nadziei, co umrzeć nie może Spragnion był światła i sprawiedliwości... A nad głowami jaśniały mu zorze...
I dzień stał się nocą, rozszarpany gwiazdami Co rozsypał je ktoś po atramencie wieczoru... Ciszy krainę oblężono krzykami I zabarwiono karminem, cieknącym z żył potworów...
Mgła spływa z porankiem na wzgórza tęsknoty A wiatr pozłocony światłością odwagi Biegnie między góry, jak wąż, jak blask złoty... By ciemność zakopaną pod sercem wybawić!
I zacznijmy krzyczeć, i zacznijmy śpiewać! I rozpostrzyjmy skrzydła w operze rozpaczy! I czyny bohaterów będziemy opiewać Choć mogił naszych przecież nikt nie zobaczy...
Nic to jest, ich pamięć, tych ludzi niegodnych Dla nas, dla rycerzy o smoczych źrenicach! I my mamy prawo do twarzy pogodnych I do uśmiechów na naszych, pobladłych przecież licach
Naszą drogą jest wykrzyczana pieśń Co sięga szczytów ośnieżonych gór Choć przyjdzie nam bez sensu pleść Przemykać w cieniach niczym szczur...
To wojna trwa, u kresu dnia Miecz ostrzem swym pożogę wznieci Zakrwawi złoty słońca szlak I nada niebiosom barwę miedzi...