Rzeką alkoholu odgradzam się od ludzi Ktorzy szczytami chamstwa każą przestac mi pić Poprzez szklane knieje wypitych butelek Klucze na czworaka by zgubili mój trop.
Minąłem zaschnięte jezioro z wczorajszego obiadu Ulało mi się też na koszule. Jeszcze trochę i dojdę na wzgórze barłogu Choć sam nie wiem jak się tam wdrapie.
Potężne śnieżne szczyty pościeli Wymuszają kolejny łyk ognia by dodać odwagi Asekurowany zawrotami i mdłościami Zaszywam się w swej śnieżnej zasikanej jamie.