Przyszedłeś mimo zmęczenia Nikt nie wyrównał twej drogi Nie pousuwał spod stóp Nazbyt ostrych kamieni A jednak zaufałeś Choć zły wiatr Rzucał kłody pod nogi Nie zawróciłeś nawet Gdy iść miałeś doliną cieni
A kiedy już przyszedłeś Długo stałeś pod drzwiami Nikt nie słyszał zbyt długo Niestrudzonego pukania A jednak nie odszedłeś Aż uchyliły się bramy Jedno spojrzenie obmyło Wszystkie ślady zmęczenia
Choć droga była niełatwa I los nie szczędził cierpienia Choć odmawiały posłuszeństwa Zbyt obolałe nogi Szedłeś szukając swej gwiazdy Trzymając się skrawka jej cienia Wiedziałeś, że trafi do serca Ten kto nie zdradzi swej drogi
przy każdym dróg rozstaju ...na każdym zakręcie życia ...gdy dokonać należy wyboru ...powinien być ten wiersz wywieszony by dać wytchnienie, otuchę, NADZIEJĘ, że tam dokąd zmierzam jest przystań spokojna, na wieczność ...bez łez, bez trwogi, bez znoju ...
i z oka łza popłynęła kropelka wzruszenia bo ujrzałem raju kawałek w twych słowach ulotnych myślach w piękne strofy zaklętych
wiem że to ma jakiś sens zapisany w księdze starej a ty słowami swymi dajesz siłę tym co zdają się tracić nadzieję