Oddycham z pokorą Z uniesioną głową Zaciągam kurtynę w teatrze Z dala od widowni Siadam na krześle, na pustej scenie Splatając dłonie zapraszam na rozmowę Swoje sumienie
Byłem pustym naczyniem Do którego życie nalewało Raz gorzkie raz słodkie wino Krzywiąc wargi z cierpkości To oblizując słodyczą skąpane Spijałem wszystko raz za razem
Zbierałem po kieszeniach Piasek zawiewany w oczy A kłody rzucane do nóg Składałem na stos Każdy wymierzony we mnie kamień Uderzał mnie w skroń I spadał u stóp
Kiedyś zakasałem rękawy I własnymi dłońmi zbudowałem dom Z kamiennymi fundamentami Drewnianych ścianach z rzucanych kłód
A piaskiem, który oczy kaleczył Wypełniłem piaskownice W której dzisiaj Bawią się spokojnie moje dzieci…