Swój błękit widuję tylko w kałużach bo zbyt ciężką mam głowę by ją unieść i spojrzeć w niebo… tak trudne bywa życie gdy trzeba iść pod wiatr na kolanach odbijając się często od ostrych krawędzi chorób i ludzkiego niezrozumienia mimo to idę pokornie od czasu do czasu zatrzymują mnie tylko bezzębni żebracy błagający o strawę wysłuchanie i dobre słowo… a gdy zabraknie mi już sił upadnę gdzieś na rogu ulicy i będę wolny jak ptak dopiero wtedy uniosę głowę i zapytam Pana czy zasłużyłem życiem na swój prawdziwy błękit...