Na scenie odgrywam ostatni akt życia ubrana w drogie dodatki, bo szata nie zdobi.
Ustawiłam sobie analogicznie aktorów i sprzęty światło nastawione na cienie na ścianie.
Akt śmierci musi być idealny wtapiać się w scenografię wyreżyserowany do ostatniej kropli krwi.
I choć wiem, że nie obejdzie się bez walki to nim polegnę klasnę w dłonie gdy wszyscy zmarnieją będę wąchać kwiaty skradzione z ogrodu sąsiada przetańczę cały wieczór na piasku rozsypanym a w jeziorze gdzie księżyc zamieszkał utopie swój śpiew śpiew melodii błądzących echami...
W lustrze które wisi na niebie przejrzę się jeszcze raz, w jasnej sukience z rozwianymi włosami zatańczę na palcach, ułożę swoimi dłońmi słowa pożegnania w kwiatach wspomnień, zrobię ukłon w stronę tych, którzy wierni sztuce pozostali, uśmiech zostawię dla pamięci ukochanym i zniknę jak kamfora, nie mając już twarzy.
Ktoś przede mną napisał o tym lepiej .. ktoś większy, dostojniejszy, bardziej godbnym bycia poetą... ;) :
"Życie na poczekaniu. Przedstawienie bez próby. Ciało bez przymiarki. Głowa bez namysłu . Nie znam roli, którą gram. Wiem tylko, że jest moja, niewymienna. O czym jest sztuka, zgadywać muszę wprost na scenie. Kiepsko przygotowana do zaszczytu życia, narzucone mi tempo akcji znoszę z trudem. Improwizuję, choć brzydzę się improwizacją. ] Potykam się co krok o nieznajomość rzeczy. Mój sposób bycia zatrąca zaściankiem. [...]