Jedyne, co miałem to kominek przerobiony z kaflowego pieca kilka rupieci, jakieś łóżko kupione na targu w pośpiechu stół a na nim zawsze świeca by ogrzać pustkę którą nosiłem w sercu łazienkę i kilka płytek położonych nieprofesjonalnie kuchnię malutką bez okna na sznurkach suszone grzyby czosnek, jakieś zioła a na parapecie w pokoju kilka główek cebuli na szczypior do jajecznicy zamiast kwiatów… na skromny regale kilka książek jakieś tam refleksje na każdy dzień by uwierzyć w siebie i Skirołapki Nienackiego którą czytałem by zapomnieć o bólu tak żyłem i nie pragnąłem od losu niczego więcej… bo cóż można więcej chcieć mając rozdarte serce…
Czasami człowiek poprzez rozdarcie nie wie, co kryje się za parapetem, za kolejnym rogiem, za każdym zmierzchem. Wtedy nie chce nawet wiedzieć, że może coś tam lub ktoś czeka. Ech Gerard... :)
Dziękuję Tadeusz za pocieszenie... ale ten tekst, to tylko cząstka tego, co było kiedyś... dziś wszystko jest inne, bardzo inne :). Nie tylko zawody miłosne spychają nas w samotność, czasem są to błędy własne z których trzeba wyciągnąć jakieś wnioski. Najważniejsze, aby nie odbierać samotności jako kary, pokuty... trzeba wykorzystać ten czas na zmiany, zmiany siebie... aby móc żyć inaczej... piękniej. A wtedy otrzymujemy drugie życie... tak jak ta cebula, którą pielęgnowałem na szczypior :). Pozdrawiam Cię serdecznie :) Hanno... Twój uśmiech jest piękny :) dziękuję :)