Bywałem w mordowniach jako dziecko ze starszymi kolegami grałem w karty a na dnie życie powiesiło się za oknem ludźmi schludnie ubranymi po mszy porannej
W tym barze mordowane w popielniczce niedopałki wykrzywiały twarze i powbijane jak gwoździe w chrystusowe stopy próbowały się wyprostować podnieść do kolan marzeń
Kolegom karta szła a na zarżniętej ceracie brzęczały pieniądze Zdzichu psychopata drapał się po sznytach a sportem zaciągał duży Piotrek
Później były kolejne szklanki wina a dla mnie śmietankowe lody przez otwarte okno zaglądał fryzjer ale wydychany dym napastował mu wredną mordę
Tutaj nie było krzyża na ścianie za to porządku pilnował pożółkły biały orzeł z wypukłymi skrzydłami i patrzył z politowaniem jak marnują się socjalistyczne kwiaty