Menu
Gildia Pióra na Patronite

Chcieli by zabrała ich razem... część I

Pina92

Pina92

Znali się od zawsze.
Fakt, że ich matki się przyjaźniły sprawiał, iż niejednokrotnie byli wręcz skazani na swoje towarzystwo. Nie stanowiło to jednak dla nich jakiegoś większego problemu. Od najmłodszych lat pałali do siebie ogromną sympatią i każda chwila spędzona razem była dlań szczęściem, którego za żadne skarby nie wymieniliby na nic innego.
Razem dorastali, co ich rodzice uwieczniali na licznych fotografiach. Na jednej znajdowały się słodkie maluchy układające wieżę z klocków, na drugiej wesołe przedszkolaki spacerujące trzymając się za dłonie, na kolejnej uśmiechnięte dzieci z wielkimi, kolorowymi tornistrami, na jeszcze innej pryszczate nastolatki pokazujące dziwne gesty w stronę obiektywu. I choć niedawno przekroczyli tę magiczną granicę między dzieciństwem, a dorosłością i każde z nich otrzymało kawałek plastiku z nadrukowanym niezbyt udanym zdjęciem, który miał świadczyć, iż znaleźli się po jej drugiej stronie, nadal uwielbiali je oglądać. Przeglądali je również tego wieczora, od którego zaczyna się ta właśnie historia, a wieczór ten nie różnił się niczym szczególnym od wszystkich innych wieczorów, które mieliśmy okazję od zarania dziejów obserwować. Na lekko zachmurzony niebiański firmament, od czasu do czasu przecinany przez spadające gwiazdy, leniwie wlał się księżyc. Wiatr delikatnie poruszał konarami drzew, które bezwiednie mu się poddawały. Wdzierał się nawet między najdrobniejsze gałęzie pobudzając je do osobliwego tańca w takt jego podmuchów.
Ulice Warszawy oplotła gęsta jak mleko mgła, a szyby domów pokrył lekki szrom. Ot, typowy jak na tą szerokość geograficzną zmierzch. I nikt, zupełnie nikt nie mógł przypuszczać, iż właśnie ten zwyczajny, podobny do wielu poprzednich wieczór jest początkiem wydarzeń o tyle pięknych co smutnych. Wydarzeń tak przepełnionych tragizmem, goryczą i melancholią, że aż pięknych i pomimo swego dramatyzmu przepełnionych nadzieją.
- Spójrz Wiktor – powiedziała w pewnej chwili śliczna dziewczyna, o kruczoczarnych włosach poskręcanych w drobne loczki wskazując na zdjęcie z jakiegoś balu maskowego.
- Tak, tak... Pamiętam. – Odparł nieco sceptycznie chudy, chłopak o rdzawych kędziorkach spoglądając na fotografię – Jaś i Małgosia. Zrobiliśmy furorę!
- Nie drwij. A swoją drogą… Kiedyś byłeś taki słodziutki.
- Mam rozumieć, że teraz nie jestem? – zapytał z udawanym oburzeniem.
- Ja tego nie powiedziałam. – Odparła szybko mrugając okiem.
- Ale pomyślałaś.
- Tego pewien być nie możesz.
Chłopak spojrzał na nią przeciągle mściwym wzrokiem i chciał podsumować tę wymianę zdań jakąś zwięzłą ripostą, ale nagle poczuł wstrząsającą nim fale gorąca. W jednej chwili zrobiło mu się niedobrze, jego oczy zaszły mgłą.
- Wiesz co Aśka? Ja już będę leciał. Niezbyt dobrze się czuję.
- I niezbyt dobrze wyglądasz. Nie mówię tu wyłącznie o dzisiejszym dniu. Nie obraź się, ale od kilku miesięcy nikniesz w oczach, jesteś blady i nawet twoje oczy zdają się być nieco mniej zielone niż niegdyś. Zupełnie tak jakby wyblakły. Zaczynam się martwić.
- Jeśli za martwienie się przyznawaliby nagrodę Nobla, to ty zdobyła byś ją już dawno temu. – Odparł lekko. Zdecydowanie za lekko. - Wszystkim wiecznie się martwisz, a to przecież bez sensu. Trzeba żyć, a nie tracić czas na strapienia. Carpe Diem. Ja jestem po prostu zmęczony. Te wszystkie ceregiele związane ze studniówką i maturą strasznie mnie wykańczają. Zresztą starzeję się. – Wiktor uśmiechnął się łobuzersko. To nara – dodał i szybko opuścił pokój.
- Pa. – Rzuciła Asia spoglądając na zatrzaskujące się za chłopakiem drzwi.
Gdyby wszystko było tak proste jak mówił. Gdyby ludzie naprawdę mogli tak po prostu żyć chwilą, nie przejmować się troskami i kłopotami. Czy wówczas życie byłoby lepsze? Z pewnością inne. Ale czy lepsze? W końcu to dzięki nieszczęściom potrafimy doceniać szczęśliwe chwile, dzięki niepowodzeniom uczymy cieszyć się wygraną, dzięki cierpieniu jesteśmy w stanie przeżywać rozkosz. Nie oczekiwała, że Wiktor ją zrozumie. On, typowe żywe srebro – szybki jak piorun, porywszy jak wiatr, temperamentny niczym wulkan, nie był w stanie pojąć rozumowania tej cichej, spokojnej i ciepłej dziewczyny. Przecież oni różnili się od siebie tak diametralnie, że wszyscy z ich otoczenia zastanawiali się jak tak dalekie od siebie osobowości mogły być tak blisko siebie. Ale przecież nawet w przyrodzie to przeciwieństwa się przyciągają. I to był chyba sekret ich związku: uzupełniali się pod każdym względem. Jak… Dwie połówki jabłka.
W końcu Joasia zaczęła powoli zbierać porozrzucane po całym stoliku zdjęcia. W uszach wciąż słyszała słowa Wiktora:

„Ja jestem po prostu zmęczony. Te wszystkie ceregiele związane ze studniówką i maturą strasznie mnie wykańczają.”

Powoli zaczynała w to wątpić. Od jakiś siedmiu miesięcy chłopak nieprzerwanie źle się czuł, był blady, chudł i w ogóle wyglądał jakby skurczył się w sobie. Co prawda nieustannie powtarzał, że nic mu nie jest, ale ona przecież znała go na wylot. Dokładnie pamięta, jak w szóstej klasie szkoły podstawowej bardzo bolał go brzuch, a on twierdził, iż to niestrawność. W końcu fakt, że chłopak stał się mrukliwy i apatyczny zaniepokoił również jego matkę, która zawiozła syna do szpitala, gdzie niemal od razu trafił na stół operacyjny. Okazało się, że ma on mocne zapalenie wyrostka robaczkowego. Przecież teraz mogło być podobnie. Może dzieje się z nim coś złego, a on udaje, że wszystko jest w porządku. Nie… Nie tylko przed innymi, ale również sam przed samym sobą.

***

Tymczasem Wiktor z wielkim wysiłkiem wrócił do domu.
Nigdy nie był w tak złym stanie. Przeszedł zaledwie kilkadziesiąt metrów, a czuł się tak jakby przed chwilą zakończył kilkukilometrowy bieg przełajowy. Odetchnął głębiej i zaczął wspinać się po dębowych schodach dzielących go od jego pokoju. Gdy udało mu się do niego dotrzeć rzucił się na sprężynowy materac. Pozycja, którą przyjął nie była co prawda zbyt wygodna, ale nie miał siły by przekręcić się na drugi bok. Serce wciąż biło jak szalone, kończyny zdawały się odmówić posłuszeństwa, za żadne skarby nie mógł wydobyć z siebie choć słowa. Zamknął oczy i pogrążył się w oczekiwanie na sen, lecz ten nie nadchodził. Czuł, zbierające się pod powiekami łzy, ale uparcie walczył by żadna z nich nie opuściła brzegu oka, w końcu to takie nie męskie.
Nie wiedział jak długo tak leżał. Być może zaledwie kilka minut, ale równie dobrze mogły to być całe kwadranse, a nawet godziny. Zresztą dziwne by było gdyby największym zmartwieniem człowieka sparaliżowanego niewymownym bólem było mierzenie czasu. Paradoksalnie jednak, gdy w końcu objawy powoli zaczęły ustępować, pierwsza myśl Wiktora dotyczyła właśnie tego jak długo znajdował się w tym dziwnym stanie odrętwienia i czy w ogóle jest się czym przejmować i z czego robić aferę. Było to dla niego bardzo typowe, choć jego zachowanie można uznać za głupie i nonsensowne. Swoją drogą zabawne jest jak szybko ludzie potrafią zapomnieć o swoim cierpieniu i zdegradować je do rangi błahostki.

3519 wyświetleń
73 teksty
1 obserwujący
  • shi

    10 March 2010, 23:16

    Bardzo stylowe. Ładny język. Idealne. ; )