Menu
Gildia Pióra na Patronite

Świadectwo

Tooskafka_

Tooskafka_

W życiu bałem się wielu rzeczy. Bywały chwile, że ze strachu traciłem zmysły i kontrolę nad moim słabym ciałem. Zdarzały się sytuacje trudne i trudniejsze, lecz to, co wydarzyło się wtedy przekroczyło wszelkie granice mojej naruszonej wyrozumiałości. Czułem, jakby rozpędzony piorun poraził moje serce i dotkliwie zranił umysł. W jednej chwili zawalił mi się cały świat.

Zacznę od początku. Urodziłem się w niewielkiej miejscowości, w rodzinie, która nieco wyróżniała się od innych rodzin. Czemu wyróżniała? W czasie, gdy wszyscy moi koledzy skarżyli się na ograniczanie ze strony rodziców, mi przeszkadzała moja swoboda, brak zainteresowania, obojętność - mogłem chodzić codziennie w tych samych ubraniach, lub nie wracać do domu na noc - ani matka, ani ojciec nie powiedzieli nic. Czułem się jakbym nie miał rodziców i czułbym się całkiem sam, gdyby nie Ania - moja siostra. Ania była o rok ode mnie starsza, a jakby słabsza, delikatniejsza, młodsza duchem. Miała duże lazurowe oczy, które często zachodziły łzami. Mówiłem jej wtedy, że jeszcze kiedyś będziemy szczęśliwi, bo tego, że teraz nie jesteśmy nie trzeba było mówić głośno. Uwielbiałem tę dziewczynę! Mówiłem jej o wszystkim, była dla mnie jak najlepszy przyjaciel. Miałem tylko ją.
Różniła nas chyba tylko jedna rzecz - wiara. Ja byłem ateistą, a przynajmniej za takiego się uważałem, a Ania miała wiele wspólnego z kościołem już od dziecka. Gdy miała zaledwie kilka lat zaczęła jeździć do babci na wakacje. Babcia, jako osoba silnie wierząca, chciała, by wnuczka poszła w jej ślady, więc często zabierała ją ze sobą na msze, a w końcu zapisała ją na spotkania oazowe. Anka szybko odnalazła się wśród nowych znajomych, zaczęła się rozwijać - jeździć na rekolekcje, dni skupienia; i zawsze wracała z nich szczęśliwa i zadowolona. Nigdy nie rozumiałem, co ona w tym widzi, nie zauważałem w tym nic fascynującego, ale gdy widziałem jej radość, cieszyło mi się serce i z chęcią słuchałem, co miała mi do powiedzenia. Kiedyś nawet chciała, żebym pojechał razem z nią, lecz dla mnie - człowieka z sercem, w którym nie było Boga, ten pomysł był bezsensowny. Siostra trochę się upierała, ale w końcu odpuściła. Z biegiem lat zaczęła tolerować moje przekonania i tak żyło nam się lepiej. Choć coś nas różniło, zawsze to wzajemnie szanowaliśmy.
Gdy miałem 17 lat coś dziwnego zaczęło się ze mną dziać. Początkowo myślałem, że to przemęczenie. Ania zawsze twierdziła, że za dużo biorę sobie na głowę. Szkoła, dom i praca, bo przecież ktoś musiał zarabiać, skoro dla rodziców nie istnieliśmy; może to było za dużo na mój chłopięcy organizm. Z biegiem czasu jakoś dziwnie wychudłem, bywałem blady, bardziej zmęczony, ale nie miałem nawet czasu, żeby o tym myśleć. Byłem rok przed maturą, to było wtedy najważniejsze. Z czasem nauczyciele zaczęli się interesować zmianą mojego wyglądu, ale zawsze ich zbywałem. Do czasu aż zemdlałem na korytarzu w szkole, wtedy i mnie ogarnął niepokój. Bardzo szybko trafiłem do szpitala, ponieważ pielęgniarka szkolna wezwała pogotowie.
Pierwszego dnia zostali wezwani moi rodzice. Do mnie zajrzeli tylko na chwilę, podpisali jakieś dokumenty i więcej już się nie zjawili. Tego się można było spodziewać, nawet nie liczyłem na ich troskę. Za to Ania była ze mną ciągle. Pytała jak się czuję, przynosiła mi książki, owoce, najpotrzebniejsze rzeczy. W szpitalu czas leciał wolno. Najpierw były badania, potem kolejne. Strzykawki, tabletki, badania i tak w kółko. Nawet nie wiedziałem po co to wszystko. Leżałem, dni mijały, a mi nikt nic nie mówił. Po prawie tygodniu przyszedł do mnie lekarz z niewyraźną miną i plikiem jakichś kartek. Z powagą przesunął krzesło, usiadł i poprosił Anię, aby wyszła z sali. Siostra z niepokojem złapała mnie za dłoń. ,,Niech zostanie'' - powiedziałem. Lekarz, widocznie niezadowolony mruknął coś pod nosem, patrząc w dokumenty zdjął okulary i zaczął mówić:
-Posłuchaj Adrian, trzymam tutaj wyniki wszystkich Twoich badań. Muszę Ci powiedzieć, że zostaniesz w szpitalu jeszcze przez jakiś czas. Ostatnie zmiany w Twoim organizmie nie są przypadkowe. Masz białaczkę... Przed Tobą wiele trudnych chwil, ale jesteśmy tutaj, żeby razem z Tobą przez to przejść, żeby Ci pomóc. Wierzę, że jesteś silnym chłopcem. Musisz wiedzieć, że dobre nastawienie to najlepsze lekarstwo...
Mówił tak, a jego słowa jak echo dzwoniły mi w uszach. Jak przez mgłę widziałem dwie duże łzy spływające po policzkach Ani.
-Co teraz? - nagle usłyszałem swój głos, jakby z oddali. Głos, który zabrzmiał tak słabo, jakby wcale nie był mój.
-Teraz musisz zacząć przyjmować leki, modlić się i czekać, aż znajdziemy dawcę do przeszczepu, a przede wszystkim musisz się z tym przespać, a rano obudzić się z siłą do walki. Jasne, Adrian? - twarz lekarza wykrzywiła się w nieszczerym półuśmiechu, a on sam podniósł się i wyszedł, nie czekając nawet na odpowiedź. Odwróciłem oczy w stronę okna, nie chciałem patrzeć na płacz Ani, dzieliła mnie przecież tak cienka granica od popadnięcia w taki sam stan. Żadne z nas nie odezwało się ani słowem, trwaliśmy tak w milczeniu, nie wiedząc nawet co w takiej sytuacji wypadałoby powiedzieć, jaki gest wykonać. Mijały minuty, a cisza wokół nas stawała się coraz bardziej nieznośna. Starałem się myśleć o wszystkim innym, wymazać z głowy słowa lekarza, ale ta wiadomość przeszywała mnie od środka, jakby z całych sił chciała wydostać się na zewnątrz.
Po chwili Ania nie wytrzymała. Na przemian pociągając nosem i szlochając, próbowała wydusić z siebie jakieś słowa: ,,pomogę Ci'', ,,jestem z Tobą'', ,,przejdziemy przez to razem''. Skierowałem wzrok w jej stronę, a ona wybuchnęła głośnym płaczem i wybiegła z sali. W tamtym momencie byłem tak zdezorientowany, tak rozdarty emocjonalnie, że nawet nie pomyślałem, żeby pobiec za nią. Tak, jakby ogrom tego nowego problemu wgniatał mnie w łóżko. Leżałem tak, przez wiele godzin nie zmieniając pozycji, gapiąc się w sufit. Godziny mijały tak długo jak tygodnie, jeszcze wolniej niż przez ostatnich kilka dni. Jak się można domyślić ta noc była dla mnie bezsenna. Starając się nie myśleć o niczym obserwowałem jak powoli noc przechodzi w dzień.
Kolejnego dnia ujrzałem moją siostrę już znacznie spokojniejszą. Gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały zaczęła powoli mówić:
- wiem, że jest Ci ciężko. Ale wiem też co może Ci pomóc. - położyła coś na moim szpitalnym stoliku i wyszła. Trochę tego nie rozumiałem. Podniosłem obrazek. Zobaczyłem na nim mężczyznę leżącego w łóżku, nad którym pochylał się Jezus Chrystus. Na dole obrazka widniał napis: "Święty Peregryn". Odwróciłem go na drugą stronę i przeczytałem: ,,Święty Peregrynie, dałeś nam przykład do naśladowania, bo jako chrześcijanin byłeś oddany miłości, jako Serwita byłeś wierny w służbie, jako pokutnik pokornie uznawałeś swój grzech, dotknięty - cierpliwie znosiłeś cierpienie. Oręduj za nami u Ojca Niebieskiego, abyśmy jak Ty, oddani, pokorni i cierpliwi mogli otrzymać od Jezusa Chrystusa łaskę, o którą prosimy.''. Wiedziałem co Ania chce mi przez to przekazać i poczułem się strasznie nieswojo. Przez tyle lat tolerowaliśmy swoje przekonania, a teraz ona próbowała narzucić mi modlitwę. Wstałem, próbując trochę rozruszać zależałe kości. Wyszedłem na korytarz, żeby jej poszukać. Stała na jego końcu, czytając jakieś ogłoszenie.
- Możesz o tym zapomnieć. - powiedziałem spokojnie, ale mimo tego jej twarz posmutniała. - dla mnie nie ma Boga, zrozum to wreszcie - dodałem i wcisnąłem jej w rękę obrazek, po czym odwróciłem się i wróciłem z powrotem do sali.
Po tej sytuacji Ania była przygnębiona, ale nadal odwiedzała mnie codziennie. W szpitalu leżałem długo. Te wszystkie procedury, to całe czekanie. Tydzień leciał za tygodniem, a ja podchodziłem do tego wszystkiego tak na chłodno, że nie wzruszało mnie nic. Nawet nie próbowałem budzić w sobie nadziei, że cokolwiek teraz będzie dobrze. Nie chciałem próbować zrozumieć dlaczego akurat ja, trwałem tak bez sensu, bez celu, nie czekając na żaden cud. Ale ku mojemu zdziwieniu po prawie dziesięciu miesiącach znalazł się jednak dawca.
Przygotowanie do przeszczepu trwało dwa tygodnie. Na ten czas trafiłem do izolatki. Takie odosobnienie sprawiło, że miałem czas, aby wiele rzeczy sobie przemyśleć, aby dojść do wniosku, że przestałem doceniać moją siostrę. Przez ten cały czas odsuwałem Anię od siebie, która przecież była zawsze, nawet gdy obok nie było już nikogo. Miałem do siebie tyle wyrzutów, że każdy kolejny dzień w izolatce był dla mnie nieustanną walką z samym sobą. Obiecałem sobie, że po tym wszystkim przeproszę ją, zmienię się, zacznę znowu doceniać kim dla mnie jest. Odliczałem dni i tęskniłem coraz bardziej. Wiedziałem co powinienem zrobić i czekałem tylko, aż w końcu będzie mi dane ją zobaczyć. I tak oto minęło czternaście dni, potem przeszczep, dochodzenie do siebie, więc kolejnych pięć.
Otworzyłem oczy. Odruchowo próbowałem się podnieść, a wszystko wokół mnie dziwnie zawirowało i mój tułów z powrotem bezwładnie opadł na łóżko. Byłem słaby i przez chwilę pozbawiony świadomości gdzie jestem, po co i co w ogóle się stało. Gdy wszystko zaczynało już do mnie wracać, otworzyły się drzwi i wszedł lekarz, ten sam, który oznajmił mi wieści o tej beznadziejnej chorobie.
- Witaj, młody przyjacielu. Jak się czujesz? Przez jakieś dwa dni możesz czuć się osłabiony, potem powinno być lepiej. Szpik się przyjął, nie było żadnych komplikacji. - tu się zatrzymał, popatrzył na mnie i uśmiechnął - No i myślę, że za kilka dni będziesz już mógł wrócić do domu.
- A Ania? Gdzie jest Ania? - zapytałem zniecierpliwiony, nie zważając na wszystko, co powiedział. Wtedy westchnął głęboko, zrobił kilka kroków w stronę okna i ciężko oparł się o parapet. Nie rozumiałem.
- Gdzie ona jest? Tak bardzo chciałbym już ją zobaczyć. - ciągnąłem, a twarz lekarza przybierała coraz poważniejszy wyraz. Patrzył przez okno gdzieś w dal, jakby nie chciał słyszeć tego, co mówię.
- Posłuchaj... Ty wygrałeś walkę, ale Twoja siostra... Dla niej było już za późno. Bardzo chciała doczekać, aż się obudzisz, ale nie zdążyła. Zmarła wczoraj wieczorem... Czekała do końca Twojego leczenia, aby Ci powiedzieć, że jest chora. - powiedział bardzo powoli, a każde jego słowo przebijało mi serce na wskroś. Patrzył prosto w moje oczy, a ja zacząłem płakać jak małe dziecko, uciekły mi gdzieś wszystkie słowa, które mógłbym wtedy wypowiedzieć. Może to dziwne, ale nie pytałem o nic. W środku wszystko we mnie krzyczało, po głowie chodziło mi tak wiele myśli, ale nie umiałem nawet słowa z siebie wydusić. Wycierałem tylko strumienie łez i łapałem się za włosy. W jednej chwili poczułem jakby cały świat śmiał się ze mnie, szydził mi prosto w twarz. Poczułem się taki mały, bezsilny.
Lekarz podszedł do mnie i mnie przytulił, jak prawdziwy ojciec, którego nigdy nie miałem. Spokojnym tonem mówił: ,,Ona było tu codziennie. Przychodziła i modliła się, żebyś wyzdrowiał, Adrian. Myślę, że teraz Twoja kolej. Ania potrzebuje trochę szczerej modlitwy, żeby móc odejść spokojnie. Zostawiła Ci coś w szufladzie.''. Oderwałem się od skulonych kolan jak poparzony i otworzyłem szufladę. Był tam obrazek, który wcześniej mi dała i jakiś liścik. Rozejrzałem się i byłem już sam. Otworzyłem kopertę i zobaczyłem kilka słów napisanych jej starannym pismem: ''Jedyna nadzieja jest w Bogu. Spróbuj go pokochać. Jeśli nie chcesz tego robić dla mnie, to zrób to dla siebie. Kocham Cię mój mały braciszku.''. Przeczytałem to i poczułem niesamowity ból. Jakby dopiero teraz naprawdę doszło do mnie, że jej już nie ma. Krzyczałem, że chcę umrzeć, że to życie straciło właśnie sens. Płakałem i krzyczałem do czterech ścian, że Boga nie ma, bo gdyby był to nie pozwoliłby, żebym stracił najważniejszą osobę w moim życiu. Nawet nie zauważyłem kiedy pielęgniarki przyszły do mnie, niosąc środki uspokajające. Poczułem tylko słabe ukłucie i zrobiłem się lekki jak piórko. Obudziłem się po kilku godzinach.
Później dowiedziałem się, że Ania była chora na stwardnienie rozsiane. Uszkodzenia w jej mózgu były już tak poważne, że szanse na jej uratowanie były nikłe. Zbyt długo czekała z leczeniem, ponieważ cały czas była przy mnie. Jak mógłbym to sobie wybaczyć? Moje pierwsze dni były przepełnione niewyobrażalnym bólem. Przestało mi zależeć na czymkolwiek. Ale później zacząłem wszystko analizować i męczyło mnie to, co było napisane w ostatnim liście Ani.
Teraz mam 22 lata i jestem w seminarium. Codziennie modlę się do Boga, dziękuję mu za dar jaki otrzymałem, za wyjście z choroby i za tak cudowną siostrę. Z całego serca wierzę, że ona patrzy na mnie tam z góry i jest szczęśliwa. Wierzę, że jest dumna widząc, że to dzięki niej właśnie tak wygląda moje życie. Otworzyła mi serce i oczy i choć nie mogę jej zobaczyć, to wiem, że cały czas jest ze mną. Moja droga do nawrócenia wymagała wielu trudnych prób, ale nigdy nie byłbym w tym miejscu, gdyby nie moja siostra. Mam na imię Adrian, oto moje świadectwo.

4650 wyświetleń
56 tekstów
2 obserwujących
  • 5 June 2013, 18:30

    Takiego daru potrzebuje każdy z nas, żeby móc przejrzeć .