Menu
Gildia Pióra na Patronite

Kazimierz

fyrfle

fyrfle

Spotkaliśmy się z Kazimierzem i jego przewspaniałą małżonką Zofią dwudziestego szóstego maja w ich mieszkaniu w Namysłowie. Kazimierz był bardzo cierpiący z powodu postępującej choroby i widzieliśmy po nim ogromne wyczerpanie, które ta wyniszczająca choroba w nim powodowała i tym, że on jej się zdecydowanie opierał, a więc żył, bo chodził cały czas do pracy, spotykał się z Wenianami i wieloma innymi ludźmi. W tamtą sobotę był dodatkowo uradowany, bo zgłosił się kilka dni wcześniej do niego ważny człowiek w województwie Opolskim i zaproponował mu sfinansowanie jego pomysłów wydawniczych, a więc choćby jego tłumaczeń Wysockiego, znakomitych felietonów, które umieszczał na stronie fb "Ja w Podróży", "Tylko Proza, czy "Zapisane Na Pudle Gitary". Czekał też na te pieniądze tomik już gotowy Małgosi Gaś, a od lipca zaproponował mi pracę nad wydaniem moich opowiadań. Oczywiście podczas tego spotkania naszego, jak i podczas innych nie zabrakło jego opowieści, bo opowiadał przepięknie zwłaszcza o Rosji i Rosjanach poznanych podczas swoich wojaży z "Ksantypą" i "Bęc Wuja w Czoło" po tym malowniczym i pięknym kraju. Oczywiście mimo choroby wypiliśmy z Kazimierzem minimalne próbki pewnych napojów, które z Irlandii do niego docierały regularnie, a które miały moc, ogień, radość i wenę życia. Trzy butelki jak trzech jeźdźców z jego genialnego wiersza pojechały więc z nami z powrotem w Beskidy i są z nami.

W jednym z opowiadań wydanym drukiem za sprawą Kazimierza w 2014 roku bohaterowie przejeżdżają obok pomnika Kazimierza Jakubowskiego stojącego na skwerze między Biblioteką, a Namysłowskim Ośrodkiem Kultury na Placu Wolności. Tak sobie to umyślałem, bo Kazimierzowi ten pomnik się należy za wszystko co zrobił dla Namysłowian,Namysłowa, Powiatu Namysłowskiego i Województwa Opolskiego oraz Polski i Polaków, bo był cudownym ambasadorem Polski, polskości, Polaków za granicami, zwłaszcza w Rosji i na Ukrainie. Był niby ot instruktorem od kultury w NOK, ale to de facto człowiek instytucja, człowiek orkiestra. Sam nauczył się biegłej wszelkiej obsługi komputera i sam składał i dawał przy jego pomocy tomiki Weny i jeszcze opracowywał strony Biblioteki, NOK czy Urzędu Miasta. Pisząc o jego dziełach zacznę oczywiście od Klubu Młodych Twórców "Wena", bo jest mi najbliższym z racji uczestnictwa w tym cudownym przedsięwzięciu od 2010 roku. Klub powstał w środku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku z inicjatywy świętej pamięci też już syna Kazimierza Mirka, który widział wraz z Kazimierzem, że w Namysłowie i okolicach jest kilkanaście wrażliwych dusz i trzeba je ze sobą spotkać w regularnych rozmowach, trzeba im pomóc w pisaniu wierszy, prozy, malowaniu oraz trzeba im pomóc zaistnieć poprzez zbieranie funduszy na wydawanie ich talentu drukiem. Pomysł najpewniej poparli włodarze miasta, biblioteki i NOK, i dostali pokoik na parterze biblioteki, gdzie spotykali się w piątek o piętnastej, a szefową i główną animatorką została legendarna polonistka i poetka Karolina Turkiewicz - Suchanowska. Dyskusje były bardzo twórcze i gorące podczas tych spotkań, bo pani Karolina ułożyła nawet dekalog pisania wierszy, który jeszcze w 2015 roku tam wisiał i różnili się mocno choćby z Kazimierzem tym, że ona uważała, że poetą się jest, a on, że poetą się bywa. Obydwoje bardzo silne osobowości , więc drzazgi i wióry leciały. Potem do Weny dołączyła Ewa Kaca, a więc słońce poezji namysłowskiej i ponoć przedemolowała myślenie o poezji ich obojga, więc rozdziawiali tylko gęby słysząc genialne strofy geniuszki, ale Ewa była korna i potrafiła też słuchać, więc towarzystwo bawiło się ze sobą świetnie. A był jeszcze Grzesiu Kalinowski i wielu innych, którzy tutaj zaczynali i dostali jakby piernacz w świat poezji od Karoliny i Kazimierza. To był rewelacyjny czas, byli mecenasi, wychodziły więc tomiki i antologie oraz kwartalnik "Grawers". Jeszcze ja załapałem się ze swoimi tekstami do niego na początku drugiej dekady dwudziestego pierwszego wieku.

Kiedy pani Karolina wyjechała do Opola, to poprosiła, aby Kazimierz dalej "pociągnął" Wenę, a ten zgodził się i robił to z wielkim rozmachem i z wielkim poświęceniem, bo te piatki nie wystarczały, a więc drugim nieformalnym miejscem spotkań był pokoik w jego mieszkaniu przy Łączańskiej, ten malutki z łóżkiem biurkiem, komputerem i ekranem monitora oraz z multum książek, które były na półkach nad głowami odwiedzających. Tu dopinali szczegóły wiersz i tomików, czy wielu imprez, które z Wenianami Kazimierz dawał mieszkańcom powiatu namysłowskiego. Kazimierz szukał ciągle czegoś nowego, co nada nową siłę Wenie, stąd też ja znalazłem się pomiędzy tymi geniuszami, co tu dużo mówić, choć byłem trzeba to sobie jasno powiedzieć tylko fyrflem. W drugiej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku zrobiło się krucho z mecenasami i coraz trudniej było wydawać tomiki, przestał wychodzić "Grawers". Na szczęście do ostatnich dni życia Kazimierza nie zabrakło wrażliwców z talentem, którzy zgłaszali się do Kazia,czyniąc jednocześnie Wenę organizmem mocno tętniącym pięknym życiem.

Kiedyś, mając na uwadze chorobę Kazimierza, dyrektorka Biblioteki w Namysłowie Pani Teresa Hruby powiedziała, że Wena zostanie wygaszona z chwilą odejścia Kazimierza. Jestem ciekawy, czy włodarze kultury namysłowskiej faktycznie zdecydują się na ten krok. Moim zdaniem szkoda, naturalną kontynuatorką dzieła Kazimierza jest dla mnie Agnieszka . Tymczasem Kazimierz zasiliłeś ogromnie grono świętych, którzy będą nas wspierać poprzez powstawanie w naszych rozumach myśli, strof, zdań pięknych i mądrych. Wiem, że będziesz nas wspierał i nie pozostawisz naszych talentów samym sobie, spowodujesz, że dadzą się poznać ludzkości. No to paka.

297 745 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!