Menu
Gildia Pióra na Patronite

Gdybym tak bardzo się nie bała…

Pina92

Pina92

Słońce powoli zbliża się do linii horyzontu. Za chwilę zapadnie zmrok. Nie wiem, jak długo siedzę już tu, na „naszej plaży” i tępo wpatruję się w przestrzeń. Zdaje mi się, że czas się zatrzymał, stanął w miejscu, a ja stałam się na swój sposób jego niewolnicą. Pozbawiona wolności, choć wolna. Taki paradoks. Żart rzeczywistości. A do końca wyroku pozostały jeszcze dwadzieścia dwa lata. Do końca wyroku mojego. Znaczy twojego… znaczy mojego… Twojego, mojego, twojego… Naszego.

Zabawne. Nie czuję zimna, ale wyraźnie widzę gęsią skórkę, która pojawiła się na moich rękach. Wiedziałam, że jestem martwa wewnętrznie. Umierałam trzy lata, chorując na chorobę bez nazwy, by niedawno samodzielnie stwierdzić swój zgon. Zgon moich uczuć, zgon mojego człowieczeństwa. Nie potrafię już być ani wesoła ani smutna. Nie płaczę ani się nie śmieję. Żyję w totalnym odrętwieniu, które, jeszcze wtedy, gdy umiałam odczuwać emocje, pewnie określiłabym mianem bolesnego. Do dziś jednak docierały do mnie bodźce zewnętrzne, a teraz nie czuję już nawet ich. Nie wiedziałam, że będąc martwą można umrzeć jeszcze bardziej.
Wiesz… Gdybym wtedy tak bardzo się nie bała może byłoby inaczej? Może byłabym wolna, choć pozbawiona wolności? Może ty byłbyś wolny? Sama nie wiem, co w tym wszystkim jest najgorsze. To znaczy nawet nie wiem, czy można przeprowadzić taką klasyfikację. Każda z tamtych rzeczy była najgorszą. Chciałabym tylko wiedzieć, w którym momencie nawaliłam najbardziej.
Zrobiło się ciemno. Być może przesiedzę tutaj całą noc. Szum morza mnie uspokaja. Kojarzy mi się jakoś tak pozytywnie. Kojarzy mi się z tobą. Jeśli zostanę na plaży i tak nikt nie będzie mnie szukać. Wiesz, jak to jest z ludźmi… Na początku nawet się mną interesowali, ale później dzwonili coraz rzadziej i rzadziej. W końcu w ogóle przestali. Nie brakuje mi ich. Ich wypełnione współczuciem spojrzenia przypominały mi tylko o tym w jak ponurej teraźniejszości trwam.
Trwam.
Nie żyję.
Umarłam.
Pamiętasz?
Przyjeżdżam tu, co roku, wpatruję się w morze i marzę o tym byś był obok mnie.
To nie tak, że wciąż cię kocham. Martwi nie kochają. Przynajmniej nie w moim świecie. Po prostu, gdy byłeś obok świat był piękniejszy.
Pamiętam, gdy byliśmy na tej plaży razem po raz ostatni.
Ile to już minęło?
Ponad cztery lata. Jak ten czas szybko a jednocześnie wolno płynie. Cztery lata, które zleciało bardzo szybko za nami i dwadzieścia dwa przed nami.
Tak sobie czasem myślę, że gdy ponownie się spotkamy, o ile będziesz chciał się ze mną spotkać, będę już stara. Stara, pomarszczona, może siwa... Wiem, że mówiłeś, że będziesz kochał mnie zawsze. Mimo upływu czasu i przemijającej niechybnie urody. Ale to tylko słowa. Ja mówiłam podobnie, a dziś mogę powiedzieć pewnie i dobitnie: nie kocham cię.
Wracając do tej chwili, gdy po raz ostatni wspólnie siedzieliśmy tu, na tej plaży, przytuleni, wsłuchani w fale rozbijające się o falochrony. Powiedziałeś, że zrobisz dla mnie wszystko. Przymknęłam oczy i ze śmiechem odparłam, iż takie obietnice są piękne do chwili, gdy prosi się o ich spełnienie. Podniosłeś się szybko z miejsca i z zawadiackim uśmiechem na twarzy oznajmiłeś bym poprosiła nawet o gwiazdę z nieba, a ty, czym prędzej mi ją zorganizujesz.
Brzmi jak scenariusz jakiejś kiepskiej komedii romantycznej. Przez ten moment życie zdawało się być takie proste, a wszystko takie możliwe. Byłeś tylko ty i tylko ja. I nasza miłość. Albo coś, co nazywaliśmy miłością.
Nie mniej – bardzo chciałabym podziękować ci za to, że dałeś mi nawet więcej niż gwiazda z nieba. Choć do tej pory nie mam pojęcia, czy robiąc to postąpiłeś słusznie.
Kilka dni później od naszego ostatniego wypadu na plażę. Wtedy zawalił się mój świat. Twój chyba zresztą też.
Gdybym tak bardzo się nie bała dziś wszystko wyglądałoby inaczej. Ty byłbyś wolny. A ja… Ja gdybym tak bardzo się nie bała, że ty mnie już nie kochasz mogłabym przyznać, że też wciąż kocham. I może nie byłabym tak martwa. I może nawet potrafiłabym się uśmiechać. I może nawet…
No… ale nie ważne. Czasu nie da się cofnąć, nawet, jeśli wydaje nam się, że potrzebujemy tego bardziej niż zaczerpnięcia kolejnej porcji powietrza. Nawet, jeśli pragniemy tego bardziej niż spełnienia naszych największych marzeń. Nawet, jeśli potrzeba cofnięcia czasu w końcu sama staje się naszym największym marzeniem. Czasu nie da się cofnąć, a niektórych błędów nie da się naprawić.
Wiesz, co jest najzabawniejsze? Że wciąż jestem cholerną egoistką. To jedyne we mnie, co nie zmieniło się od tamtego wydarzenia. Byłam egoistką wtedy, pozwalając ci byś zrobił to, co zrobiłeś i jestem egoistką teraz, ponieważ chciałabym cofnąć czas i zmienić bieg wydarzeń tylko, dlatego, by znowu zacząć czuć, by znowu być dawną sobą. Jeśli doszukujesz się w moim zachowaniu altruizmu lub troski o twój los, muszę cię rozczarować. Dawno już przestałam użalać się nad twoim życiem – w końcu sam wybrałeś taki scenariusz.
Wspomnienia znowu wracają. Wbijają się w mój mózg, jak drzazgi, powodując ogromny dyskomfort. Sam wiesz, że nigdy nie lubiłam zastanawiać się nad przeszłością. A one, te cholerne kawałki drewienka wbite w mój mózg, niby nie sprawiają mi wielkiego bólu, ale wlazły tak głęboko, iż praktycznie w żaden sposób nie mogę się ich pozbyć.
Zamykam oczy, szum fal uderzających o brzeg pozwala mi się wyciszyć, a wówczas pod powiekami stają mi tak wyraźne zmazy przeszłości.
Zabawne, że nie pamiętam, z jakiej okazji była wtedy impreza.
Czyjeś urodziny?
Komuś urodziło się dziecko?
Po prostu zebraliśmy się w większym gronie by bezpretensjonalnie spędzić trochę czasu?
Wiem, że w zasadzie nie chciałeś jechać. Pracowaliście wtedy w firmie nad jakimś ważnym projektem. Byłeś przemęczony, nieco rozdrażniony. Obrażona odparłam, że obiecałeś, że zrobisz dla mnie wszystko. Pokręciłeś głową, westchnąłeś ciężko i po chwili podałeś mi kurtkę informując, że wychodzimy.
Na imprezie się rozluźniłeś. Trochę wypiłeś. Powygłupiałeś się z kumplami. Chyba nawet byłeś mi wdzięczny, że wyciągnęłam cię z domu.
Na początku, kiedy jeszcze miałam wyrzuty sumienia, właśnie tym próbowałam je uciszyć. Tym, że pozwoliłam ci przez chwilę być szczęśliwym, zanim sprawiłam, że twoje życie zamieniło się w piekło. Później jednak stwierdziłam, że to tylko pogłębia moją winę. To tak jakbym dała dziecku loda tylko po to, by za chwilę poinformować je, iż przez najbliższe dwadzieścia pięć lat nie będzie mogło po raz drugi posmakować tego przysmaku. Choćby nie wiem jak tego pragnęło. Później przestałam się nad tym zastanawiać. Straciłam skrupuły. Stwierdziłam, że jedyną szansą by trwać jest odrzucić wszystko to, co sprawia mi ból. Zamknęłam to w drewnianej szkatułce, od której kluczyk wyrzuciłam do morza. Nie zauważyłam tylko, że niechcący wraz z bólem wyrzuciłam wszelakie inne emocje. A wraz z nimi utraciłam moje człowieczeństwo, bo człowiek bez uczuć jest tylko bezwolnym manekinem. Ale nie narzekam.
Może gdybym tak bardzo się nie bała, że moje narzekanie pociągnie mnie do jakiś działań bym to robiła, ale już dawno uznałam, że tak jak jest, jest najlepiej jak może być, więc przyjmuję status quo z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Zawsze tak bardzo denerwowałam się, gdy mówiłeś, że kobiety prowadzą samochód gorzej niż mężczyźni. Tak bardzo wkurzało mnie, kiedy sugerowałeś, iż nie powinnam siadać za kółkiem zbyt często. Tak bardzo irytowało mnie, że sam uważałeś się za mistrza kierownicy. To chyba, dlatego uparłam się, by wtedy wrócić do domu na noc. W końcu nasi przyjaciele zaproponowali mi nocleg. Ja jednak, chciałam pokazać, jaki ze mnie kierowca rajdowy. To przecież, dlatego nie wypiłam nawet łyka alkoholu.
Fakt, rzadko zdarzało się, że jeździłam w nocy. Fakt, mówiłeś mi żebym była ostrożna. Fakt, momentami traciłam panowanie nad autem. Jednak twoja wszechwiedząca mina, irytujący, przemądrzały ton i opary alkoholu, które prócz zdań wydobywały się z twojej buzi spowodowały tylko, że wkurzyłam się na ciebie i z czystej przekory nie zwolniłam. Gdybym w tamtym momencie zastosowała się do twoich rad prawdopodobnie nie wpadłabym w poślizg i nie uderzyłabym w ten przystanek. Przystanek, na którym stała grupa młodych ludzi, wracających prawdopodobnie, tak jak my, z jakiejś imprezy. Ani im ani nam już nie udało się wrócić. Im do domu. Nam do dawnego życia.
Gdybym wtedy tak bardzo się nie bała… Nie, nie o nich ani o ciebie. O siebie. O swoją przyszłość. O reakcję rodziców. O karę, która może mnie spotkać. Gdybym tak bardzo się nie bała może nie zgodziłabym się na twój pomysł. Może nie pozwoliłabym byś powiedział gliniarzom, że to ty prowadziłeś ten samochód. W końcu ja byłam trzeźwa, a ty zamroczony alkoholowymi promilami, miałeś prawo bredzić i wpadać na debilne pomysły. Ale ja… Ja powinnam zaprotestować, wziąć odpowiedzialność za śmierć tych trzech osób, bo w końcu to ja ją spowodowałam, powiedzieć policjantom, jak sytuacja wyglądała naprawdę.
Nie zrobiłam tego jednak. Nie zrobiłam, bo tak było dla mnie wygodnie. Nie zrobiłam, bo, lubię sobie to wmawiać, ty tak chciałeś. Nie zrobiłam, bo obawiałam się konsekwencji.
Konsekwencji, które i tak mnie dopadły. I to konsekwencje o wiele dotkliwsze niż sankcja karna przewidziana przez prawo, z którą ty musisz się zmagać. Umarłam. Umarłam pod każdym względem poza tym najbardziej oczywistym - fizycznym.
I może, gdybym tak bardzo się nie bała, miałbym kiedyś szansę powstać z martwych.

3519 wyświetleń
73 teksty
1 obserwujący
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!