Menu
Gildia Pióra na Patronite

Przygoda współczesnego Don Kichota

Joshe

Joshe

Słońce leniwie wychylało się zza nieboskłonu, by już po chwili wypełnić marcowy poranek swoimi ciepłymi promieniami. Skowronek, który co rano budził mnie swoim delikatnym śpiewem, zerwał się nagle z gałęzi jabłonki. Szybko wstałam, by sprawdzić, co go przepłoszyło. Opatulona w szary koc podeszłam do okna. Wyjrzałam na ulicę, a moim zaspanym, przymkniętym oczom ukazała się grupa dzieciaków, rzucających kamieniami.

Po chwili zorientowałam się, że ich celem są właśnie skowronki! Natychmiast otworzyłam stare, drewniane okno i krzyknęłam z całych sił:
- Czy wyście oszaleli? Zostawcie je w spokoju!
- A tobie co? – odparł gruby chłopak, biorąc duży kęs oblanego lukrem pączka.
– Przecież my nic nie robimy.
- Sama widziałam, jak płoszyliście te biedne zwierzęta.
- Ona nic nie widzi – zaśmiał się mój jedenastoletni sąsiad. – Bez okularów jest ślepa jak kret.
I w ten właśnie sposób, obdarowana chóralnym, drwiącym śmiechem, stałam się pośmiewiskiem grupy podstawówkowiczów, którzy rzuciwszy kamienie na ulicę, odeszli
w kierunku dworca.

Z hukiem zamknęłam okno i poszłam do łazienki. Gdy doprowadziłam się do stanu używalności, zabrałam się za przygotowanie śniadania. Płatki owsiane z jogurtem wydawały się idealnym pomysłem. Otworzyłam lodówkę, sięgnęłam po jogurt i chyba za sprawą opieki boskiej rzuciłam okiem na wieczko. Data przedawnienia skończyła się wraz z upływem poprzedniego miesiąca, czyli jakieś dwadzieścia dni temu. Na szczęście miałam świeży zapas. Wyjęłam inny jogurt, truskawkowy, po czym szybko zjadłam śniadanie.
Właśnie wychodziłam z kuchni, gdy nagle wpadła na mnie młodsza siostra, rozlewając trzymany w ręce sok pomarańczowy. Nawet nie przeprosiła! Szybko wzięła z blatu kanapki
i wybiegła z mieszkania. Stałam w przedpokoju jak wryta, nie rozumiejąc zachowania ośmiolatki, która podobno miała moje geny. Czym prędzej poszłam do łazienki, przebrałam bluzkę i ostatni raz spojrzałam w lustro. Uśmiechnęłam się do siebie i szepnęłam : „Będzie dobrze, musi być”.

Droga do szkoły zwykle zajmowała mi piętnaście minut. Dzisiaj musiałam wyjść wcześniej, bo chciałam jeszcze wejść do sklepu, w którym kupiłam przedwczoraj nieszczęsny jogurt. Gdy znalazłam się w osiedlowym „spożywczaku”, od razu udałam się do kasy. Przede mną stało kilka osób. Dochodziła za dziesięć ósma, bojąc się więc, że się spóźnię, zapytałam grzecznie panią, która stała przede mną, czy nie zechciałaby mnie przepuścić, jako że ja mam do załatwienia tylko jedną rzecz, a ona wypchany po brzegi koszyk. Uzyskałam odpowiedź odwrotnie proporcjonalną do mojego pytania. Bardzo, bardzo niegrzeczną.
Po obsłużeniu niemiłej kobiety, która na odchodnym rzuciła mi zabójcze spojrzenie, kasjerka skierowała swój znudzony wzrok na moje puste ręce.
- Dzień dobry – zaczęłam z uśmiechem. – Ostatnio, we wtorek bodajże, robiłam tu zakupy. I dziś rano zobaczyłam, że ten jogurt – wyjęłam go z plecaka – jest przeterminowany. O prawie trzy tygodnie.
Umilkłam, czekając na reakcję z drugiej strony. Reakcji brak. No to ciągnęłam:
- I chciałabym go zwrócić – starałam się zasugerować, że oczekuję odpowiedzi. Jakiejkolwiek.
- No i? – cóż, może nie takiej.
- Chciałabym go zwrócić – powtórzyłam.
- To zwróć – bąknęła pani w średnim wieku.
- I chciałabym prosić o zwrot pieniędzy.
- A, to o pieniądze chodzi – ożywiła się, poprawiając fartuch, który kiedyś był chyba niebieski. – Przychodzisz tu i żądasz pieniędzy, tak?
- Nie – zaczęłam się tłumaczyć. – Ja po prostu…
- Pełno was takich. Najpierw wmawia, że to z naszym sklepem coś nie tak, a potem po kasę przychodzi.
Patrzyłam na jej czerwone loczki i miałam wrażenie, że się zjeżyły.
- Ależ skąd. Tylko wydaje mi się, że zwrot mi się należy, poza tym chciałam zwrócić na to uwagę, żeby nikt inny już nie kupił czegoś przeterminowanego.
- Już ja znam takie pomocne. Jasne. A może go ukradłaś, co?
- Ja, ja… - łzy napłynęły mi do oczu. – Nie, ja tylko chciałam zachować się
w porządku.
- Wynocha stąd, jak chcesz być w porządku – warknęła.
Wzięłam głęboki wdech, powiedziałam: „ Do widzenia” i odwróciłam się na pięcie. Po wyjściu ze sklepu usłyszałam, jak kobieta krzyknęła: „I nie trzaskaj drzwiami”.

Wbiegłam zdyszana na lekcję, która zaczęła się dziesięć minut temu. Moja skłonność do czerwienienia się w chwilach stresu lub zmęczenia dała o sobie znać, przejawiając się śmiechem osób siedzących za mną.
Jeszcze nawet się nie rozpakowałam, gdy usłyszałam, jak nauczyciel języka polskiego wyczytuje moje imię. Serce mi stanęło. Wstałam powoli, nogi trzęsły mi się, jakbym zamiast kolan miała watę.
- Ja przepraszam, spóźniłam się i nie zdążyłam zgłosić nieprzygotowania.
- Dobrze, rozumiem – słowa nauczyciela były dla mnie jak zbawienie. Przekartkował zeszyt, po czym powiedział – powiedz mi wszystko, co powinnaś wiedzieć na temat renesansu.
- Cóż, trochę wiem – uśmiechnęłam się.
- Masz wiedzieć wszystko. W innym wypadku powinnaś poważnie przemyśleć, co robisz w drugiej klasie liceum.
Po ośmiominutowym maglowaniu uzyskałam wyśmienity wynik – trzy minus. I choć wszyscy (łącznie z nauczycielem) wiedzieli, że odpowiedziałam na minimum czwórkę, nikt się nie odezwał.
Następny do odpowiedzi okazał się kolega, siedzący dwie ławki za mną. Może nawet był to ten, który na początku lekcji najgłośniej śmiał się z moich rumieńców. Jemu profesor polecił mówić o antyku. Chłopak nie był głupi, powiedział dużo i dostał dwa plus. Niechcący wyrwało mi się zdumione : „Co?”, jako że jego ocena była kompletnie nieadekwatna do wiedzy. Mój jęk dobiegł do uszu nauczyciela, który zapytał:
- Czy ktoś ma coś do powiedzenia?
Po chwili milczenia podniosłam rękę.
- Tak?
- Wydaje mi się, że kolega odpowiedział na wszystkie pana pytania poprawnie.
- Cóż, masz rację. Wydaje ci się. A za bezczelne odzywki dostajesz uwagę.
Ocena pozostała niezmieniona, a ja za to, że nie zwróciłam się do nauczyciela per panie profesorze, dostałam naganę. I szkoła ma uczyć sprawiedliwości?

Na lekcji wychowania fizycznego biegałyśmy. Jako że jest to jedyna rzecz na tych zajęciach, jaką lubię i w jakiej jestem naprawdę dobra, byłam szczęśliwa. Dobiegałam już do mety, gdy zobaczyłam, że dogania mnie koleżanka z klasy równoległej. Przyspieszyłam, bo wiedziałam, że za wygrany wyścig można dostać piątkę. I nagle przypomniało mi się, jak moja rywalka skarżyła się kiedyś, że nigdy nic nie wygrywa, ponadto ma beznadziejne oceny i jej jedyną szansą na sukces jest stypendium sportowe. Właśnie wtedy zwolniłam. Wtedy mnie wyprzedziła. Przekroczyła metę. Byłam druga. Podeszłam, żeby jej pogratulować. Gdy byłam już o krok od niej, wyminęła mnie, stanęła przy swojej przyjaciółce i zaśmiała się, patrząc na mnie:
- Widziałaś, jak ją wyprzedziłam? Nie miała szans.
- Została w tyle chyba z dziesięć metrów.
- Mówiłam ci, że jestem najlepsza.
Wróciłam do szatni ze spuszczoną głową, nie odzywając się do nikogo.

Na fizyce pani profesor oddawała kartkówki. Wiedziałam, że zawaliłam ostatnie zadanie, wielkie więc było moje zdziwienie, gdy usłyszałam:
- Piątka.
- Ale pani profesor – zaczęłam – to niemożliwe, nie zrobiłam jednego zadania.
- Chwileczkę – nauczycielka pochyliła się nad moją pracą. – Rzeczywiście. W takim razie to będzie… - obliczyła na kalkulatorze procenty – czwórka.
Kiwnęłam głową. Osoby siedzące przede mną odwróciły się zdziwione. Dlaczego musiałam im tłumaczyć, że się przyznałam? Przecież oczywiste było, co należy zrobić. Przynajmniej dla mnie.

Wracałam do szkoły spacerkiem. Zamyślona, cudem zauważyłam bezdomnego, siedzącego pod sklepem. Rzuciłam mu dwa złote.
- I tak to przepije – powiedział nieznajomy, mijający mnie.
- Każdy ma prawo do własnego wyboru – odparłam, po czym ruszyłam przed siebie. Po kilku krokach zatrzymałam się i odwróciłam. Bezdomny wstał i przeszedł na drugą stronę ulicy. Nie wiedzieć czemu, poszłam za nim. Wszedł do najbliższego sklepu. Pomyślałam wtedy, że kupi piwo i że mijający mnie mężczyzna miał rację. Spiekłam raka ze wstydu, gdy zobaczyłam, jak po chwili wychodzi w bułką i dwoma jabłkami w ręce. Uśmiechnęłam się sama do siebie i ruszyłam do domu.

Przygotowując obiad, włączyłam radio. Wysłuchałam audycji o mężczyźnie, który zgwałcił swoją dwuletnią córeczkę i dostał pięć lat więzienia i o karze śmierci dla handlarzy narkotyków. W mojej głowie zrodziło się pytanie: „Gdzie tu sprawiedliwość?”. Przecież ta dziewczynka będzie miała traumę do końca życia. I pięć lat więzienia ojca mają jej
to zrekompensować? Pięć lat życia na koszt podatników? A co z tymi handlarzami? Przecież to były tylko płotki. Nikt nie ruszy grubych ryb, bo to one napędzają… wszystko. Gospodarkę, interesy wszelkich korporacji. Wszystko. Ale wracając do skazanych. Jak można decydować o czyimś życiu? Jak można zabijać, a gwałcicieli, morderców wypuszczać na wolność? I do tego nazywać się „sprawiedliwym” człowiekiem?

Nie cierpię jeść w samotności, więc na obiad zaprosiłam moją sąsiadkę z góry. Skarżyła się, że emerytury ma tyle, co kot napłakał, kolejki do lekarzy są dłuższe niż ilość potencjalnych lat, jaka jej została a leki, bez których nie może żyć i które powinny być jej fundowane za darmo są dla niej całkowicie niedostępne. W pewnym momencie jej wywód przerwał dzwonek do drzwi.
- Cześć – powiedziała na progu wnuczka sąsiadki. – Jest babcia?
- Tak, jemy obiad. Wejdź, zapraszam.
Wnuczka Karolina, z którą pozostawałam w przyjacielskich stosunkach zaczęła opowiadać o studiach.
- Jeden wykładowca po egzaminie bierze testy, rzuca je i te, które spadną na biurko zalicza, pozostałe są do poprawki. Albo oblewa prace studentów na co drugą literę
w alfabecie.
- Nie wierzę, to muszą być plotki – zaoponowałam.
- Część z tego na pewno – odparła Karolina – ale uwierz mi, niektórzy moi wykładowcy tak robią. Nagminnie.
- I nikt z tym nic nie robi? – spytałam zdziwiona.
- A co mamy zrobić? Zresztą już się przyzwyczailiśmy.
- Do zła nie można się przyzwyczaić. Nigdy.

Po południu, gdy dom lśnił czystością, a ja byłam przygotowana do szkoły, położyłam się w pokoju i zaczęłam czytać. Nagle wpadła moja siostra.
- Oglądasz z nami telewizję?
- A leci coś ciekawego?
- Jak zawsze.
- Dzięki, wolę poczytać - odparłam i wróciłam do lektury.
Siostra stała chwilę w drzwiach, po czym weszła i usiadła obok mnie.
- Dlaczego nigdy nie oglądasz telewizji?
- Oglądam – odparłam, nie podnosząc głowy znad lektury.
- Tylko jakieś głupie filmy.
- Nie głupie, tylko ciężkie – zaśmiałam się. – Nikt nigdy ci nie powiedział, że
w telewizji nie ma nic dobrego?
- Ale wszyscy oglądają.
- No i co z tego? A gdyby wszyscy chodzili z twarożkiem na głowie, to ty też byś chodziła?
- To co innego.
- To dokładnie to samo maluchu.
Obrażona zerwała się na równe nogi. Już była przy wyjściu, gdy rzuciła:
- Głupio to powiedziałaś o tym twarożku.
- To był cytat – odparłam.
- Serio? Kogo?
- Alicji w Krainie Czarów – zaśmiałam się.

Dzień był męczący, położyłam się więc wcześniej. Myślałam: „Szybko zasnę, wyśpię się”. Źle myślałam. Chyba z godzinę gapiłam się w popękany sufit. Nagle przypomniała mi się historia Don Kichota, błędnego rycerza walczącego w obronie dobra i swoich ideałów. Ludzie mówili, że jest nienormalny. Może i był. Przypomina się tekst piosenki: „Świata nienormalność sprawia, że jestem normalny”.
Czy będąc współczesnym Don Kichotem jestem nienormalna? Tak, jeśli normalność ogółu jest nienormalna. A przynajmniej powinna być. Tak więc jestem nienormalna. Ale jest jeden plus tej sytuacji: teraz, zasypiając, nie muszę sobie nic wyrzucać, a jutro rano z czystym sumieniem spojrzę w lustro. I tak powinno być.

Historia dnia codziennego- ciągła walka o dobro, największa przygoda.

4616 wyświetleń
34 teksty
0 obserwujących
  • Joshe

    17 March 2016, 21:29

    Dziękuję :) Liche tło chyba jest spowodowane tym, że powyższa praca była zadaniem domowym na polski i ja sama chodzę do liceum, więc było to dość naturalne ;) Poza tym głównie chodziło o przekaz ;) Jeszcze raz dziękuję za zainteresowanie i szczerą opinię. Pozdrawiam.

  • Michał Kościej

    16 March 2016, 23:59

    Dzięki Ci Ojców Moich Wielki Boże, nareszcie coś dłuższego w dziale niż 3 zdania.
    Pierwszy akapit mnie lekko odstraszył, wiesz, niby - piękny poranek, skowronek wystraszony kamieniem, okularnica w oknie, wredny grubas z tłustym pączkiem w ręku, zaleciało denną amerykańską komedia i to familijną! Ale, że w czytaniu cechuję się odwagą - nawet przy E.L. James'ie dotarłem gdzieś do 70 strony - nie zniechęciłem się. I nie żałuję. Fajny pomysł ukazania rażących problemów świata, które nikogo nie rażą i tego jak niektórym ciężko jest się w tym wszystkim połapać. Szkoda tylko że tło liche, w sensie, że nastolatka, szkoła itd. a jedyna dorosła osoba w opowiadaniu to nauczyciel terrorysta - swoją drogą, zawsze mnie bawiło nazywania nauczycieli w ogólniaku per profesor, podczas gdy maja jedynie nędznego magistra, a wykładowców uniwersyteckich z tytułem najzwyczajniej Pan. Ogólnie opowiadanie bardzo dobre, polecam każdemu.

    Pozdrawiam MK