Menu
Gildia Pióra na Patronite

Szum myśli

Jadzia_poem

Jadzia_poem

Słońce ledwo połyskiwało zza ciężkich, granatowo - żółtawych chmur. Kilka jego promieni uświadomiło mi, że nie będzie padać, postanowiłam więc wybrać się na spacer.

Tyle spraw i myśli, których nie potrafiłam „przegryźć” w ciągu zwykłego dnia, teraz miały zostawić mój umysł. Ale chciałam przemyśleć choć jedną z nich, moje myśli natomiast uciekały gdzieś siną w dal.
Minęłam swoją czarna kotkę, która patrzyła na mnie swoimi złoto – zielonymi oczami. Gdyby nie to, że wygodnie usadowiła się do snu, poszłaby za mną. Pogłaskałam ją i poszłam dalej. Za zimno już na chodzenie na bosaka, ale sam spacer, którego dawno już potrzebowałam sprawił, że zrezygnowałam z tej przyjemności.
Ciemno – szaro – zielone drzewa nie poruszały listkami. Widziałam jak już dopada je starość tego roku - niektóre z nich zaczynały nabierać jesiennych barw i opadać. Trawa też już nie pierwszego koloru, ale i tak żaby czy ślimaki jeszcze pokazywały się gdzieniegdzie.
W oddali dźwięki przejeżdżających samochodów mieszały się z biciem kościelnych dzwonów, wzywających na wieczorną mszę. Postanowiłam już teraz odmówić Anioł Pański, bo wiedziałam, że jestem w stanie o tym później zapomnieć. Myśli modlitwy mieszały mi się z jego słowami o Bogu i Kościele. Kościół – nie, Bóg – tak. Sama tak uważam, ale do kościoła chodzę.
On – nie. Między innymi w tej kwestii nie zgadzaliśmy się.
W końcu i inne rzeczy nas rozdzieliły. Zaczęłam znowu rozmyślać, dlaczego właściwie się... rozstaliśmy? Nawet oficjalnie nie byliśmy ze sobą. Jeden miły spacer, kiedy ja mówiłam tak, a on nic. Trzymał mnie w niepewności jak ja jego wcześniej. Wtedy to było zabawne, teraz... Nie potrafię nazwać tych myśli.
Następnego dnia rodzice powiedzieli mi swoje zdanie.
Nie podobał im się. Nawet nie wiem czy mnie też, ale jakiś wewnętrzny głos cały czas stawiał opory. Postanowiłam zaryzykować i zgodzić się na bycie razem z nim.
Ale zaryzykowałam i drugi raz, kiedy postanowiłam być z nim szczera. Powiedziałam mu o tym, a właściwie napisałam. Szczerość jest ważna w związku, prawda? To dlaczego dla niego było to na tyle nie zrozumiałe, że wszystko przekreślił. Nie, nie od razu. Po „rozmowie”, na komunikatorze (totalna porażka, takie rzeczy załatwiać przez Internet) okazało się jaki jest naprawdę. Cyniczny, egoistyczny i mam wrażenie chcący mnie kupić.... Dobrze wiedział, ze jestem „miętka” i chciał to wykorzystać. Ale nie spodziewał się, że się mu postawię w kwestii obrażania mojej rodziny czy po prostu manipulowania mną.
Wewnętrzna intuicja, czy po prostu niepewność i nieufność sprawiły, że „zabiłam zło w zarodku” i nie pozwoliłam się jeszcze bardziej do siebie zbliżyć. Choć i tak wie za dużo o mnie, bo przyprowadziłam go do domu, pozwoliłam się nawet pocałować. To był mój pierwszy pocałunek, nie żałuję go, ale żałuję że „zmarnowałam” go właśnie dla niego. Czym więcej myślę o tym wszystkim, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że później byłoby gorzej, może nawet dostałabym po pysku, a tak wszystko wyszło już tak wcześnie.
Ale ta ciągła niepewność, czy przyjedzie czy nie, doprowadza mnie do szału. Ciągle o nim myślę, choć bardzo staram się uciec od tego. Nawet ten spacer, który miał być ukojeniem sprowadził moje myśli na ten sam tor.
Powiedziałam na głos: „dość, przestań myśleć!” i postanowiłam sobie zaśpiewać. Często robię to w szczerym polu, z dala od ludzi i zazwyczaj to działa. Choć na chwilę wyłączyłam się. Słowa piosenki brzmiały mi w uszach jeszcze długą chwilę. Widząc, że to działa śpiewałam dalej idąc przez rżysko. Wysokie pozostałości po rzepaku mijałam ostrożnie, gdzieniegdzie zbierając nowo wyrosłe, żółte kwiatostany. Chciałam zebrać bukiecik do mojego pokoju, ale było ich na tyle mało, że gdy wróciłam wylądowały w paszczy mojej świnki morskiej.
Natomiast nie tylko je przyniosłam do domu. Idąc miedzy wystającymi, prawie martwymi łodygami rzepaku, źle postawiłam nogę. Nastąpiłam za blisko łodygi i odarłam sobie skórę, aż poleciała krew. Nie bolało, ale kilka kroków dalej wychodząc już z tego pola natknęłam się na pokrzywy. Moja łydka ze strużką krwi i bąblami poniżej rany wyglądała na bardzo obolałą. Jednak tak nie było. Posmarowałam ślady po pokrzywie wilgotna ziemią. Zawsze ten sposób działał, ale tym razem ziemia nie chciała wyschnąć, więc swędzenie odczuwałam jeszcze chwilę. Nie przejęłam się tym zbytnio i poszłam, dalej.
Słońca już nie było widać, ale było jasno. Całe połacie mchu rozpostarły mi się pod nogami. Aż żal było mi po nim przejść, ale nie miałam innej drogi. Poczułam przyjemna miękkość i wtedy dopiero uświadomiłam sobie dlaczego tak bardzo lubię chodzić bez butów. Przede mną była już polna droga, ale zanim wyszłam z lasku, przytuliłam się do brzozy. Zamknęłam oczy i przypomniałam sobie artykuł, w którym pisało, że to bardzo zdrowe. Czułam przyjemny spokój, który dawno u mnie nie gościł. Nawet poparzona noga nie mogła mi zepsuć tej chwili. Nagle wróciła myśl o nim. Westchnęłam głęboko i poszłam dalej. Niecierpki wesoło uśmiechały się do mnie. Dotknęłam kilka największych dzbaneczków z nasionkami, efekt jak zwykle ten sam - „wybuch” nasion. Zawsze lubiłam się tak nimi bawić, nie szczędziłam sobie wygłupów nawet na spacerze z nim. Zbliżałam się do domu i wyobrażałam sobie, jak przyjeżdża. Widzi mnie, a pierwsze słowa to wyraz troski o... moją nogę. Taki mały szczegół, który pozwoliłby rozpocząć rozmowę i to wszystko sobie poukładać - razem. Ale ta głupia nadzieja, że zależy mu na tyle, ze odważy się znów ze mną spotkać prysła, gdy tylko przyszłam do domu. Znów zamyślona pogrążyłam się w wir obowiązków, które trzeba wykonać przed nocą.
Myśli natomiast dalej szumiały i nie pozwalały robić wszystkiego dokładnie i skrupulatnie. Nakarmiłam koty i już miałam iść spać, ale zer kłam jeszcze kto jest na dostępny na gadu – gadu. Był tam, przyjaciółka też. Ustawiłam status na dostępny i poszłam umyć zęby. Gdy przyszłam, żółta koperta migała na ekranie. „Pewnie od niego” - pomyślałam. Nie myliłam się. Kilka krótkich zdań, po niecałych dwóch tygodniach rozwiało wszelkie wątpliwości. Napisał, że kogoś poznał, pomyślałam, że szybko się pocieszył, ale nie chciałam się znów z nim kłócić i napisałam, że trzymam kciuki za niego.
„Nie musisz”, na tyle go było stać, po czym dodał jeszcze, że ja się boję facetów i nie jestem gotowa na związek.
Zwierzyłam się przyjaciółce, miała rację już wcześniej – zależało mu na jednym. Tylko utwierdził ją w przekonaniu, że nie był mnie wart. Ja mimo wszystko dalej podświadomie chcę i czuje, że potrzebna jest ostateczna rozmowa.
Czuję też, że znowu zraniłam faceta, ale tak naprawdę to sama jestem zraniona. Postanowiłam, ze nigdy więcej facetów, ale z drugiej strony jest to rzecz, na której bardzo mi zależy. Paradoks, prawda? Czasami mam wrażenie, że cale moje życie to taki jeden paradoks: szukam i pragnę prawdziwej miłości, a boję się jej. A może to tylko wmówione mi odczucie?

18 293 wyświetlenia
220 tekstów
38 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!