Menu
Gildia Pióra na Patronite

W cieniu kruczych piór

Gothic Sanctuary

Gothic Sanctuary

Paryż, 1364r.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Chłodne spojrzenie kobiecych, zielonych oczu wędrowało z góry na dół, po smukłej sylwetce młodej dziewczyny. Stała odwrócona tyłem do obserwatorki, a jej czarne jak pióra kruka włosy opadały kaskadą na śnieżnobiałą suknię, tworząc niezwykle wyrazisty kontrast. Była pochylona do przodu, opierając się o gładki blat starannie wyrzeźbionej toaletki z ogromnym lustrem. Tam właśnie odbicie srebrnoszarych diamentów, ukrytych w jej oczach, przesyłało najszczersze wyrazy nienawiści ku swojej jednoosobowej widowni. Kobieta, urażona tym gestem, nie mogła pozwolić jej na bezkarne okazywanie takiej zuchwałości.
- Mocniej. – Rzekła rozkazującym tonem, kierując słowa do stojącej w kącie pokoju służki. Ta posłusznie podeszła do czarnowłosej i zaczęła rozwiązywać biały gorset, aby po chwili ścisnąć go tak bardzo, że dziewczyna jeszcze mocniej chwyciła się toaletki, a z jej ust wydobył się cichy jęk bólu.
- Matko, przestań! – Syknęła do właścicielki zielonych oczu. – Ten gorset jest dla mnie za mały!
- Twoja siostra miała go na swoim ślubie, więc nie widzę żadnego powodu, żebyś się w nim nie zmieściła. – Odparła spokojnym tonem, wpatrując się w wąską talię dziewczyny.
- A ja owszem! Dianne jest płaska jak deska!
- Opanuj swój język młoda damo, bo twój przyszły mąż kiedyś ci go utnie! – Krzyknęła oburzona.
Chcąc nie chcąc, musiała jednak przyznać jej trochę racji. Dianne, jej najstarsza córka, była niezwykle piękną kobietą, aczkolwiek nie została obdarzona przez Boga zbyt wieloma wdziękami. Co prawda nadrabiała wszystko intelektem oraz gracją, ale cała zmysłowość przypadła tu obecnej. Rosemarie, bo takie właśnie imię nosiła jej druga córka, była dwa lata młodsza od Dianny, a brała ślub tylko trzy miesiące po starszej siostrze. Nie trudno było o adoratorów dla kogoś z takim wyglądem. Niezbyt wysoka, szczupła, lecz wypukła w miejscach, gdzie kobieta powinna mieć trochę ciała. Wąska talia, powabnie szerokie biodra, krągłe piersi. Kobieta z prawdziwego zdarzenia. Do tego sięgające do pasa włosy i te oczy. Niejeden w okolicy się w niej zakochał. Miała przed sobą świetlaną przyszłość. Mogłaby być tak wspaniałą damą, wyjść za jakiegoś bogatego księcia, a może nawet króla, ale oczywiście całą swoją aparycję musiała popsuć wybuchowym temperamentem.
- Mocniej. – Znów zwróciła się do służki.
- A to za co?! – zaprotestowała dziewczyna, odwracając się od służącej zanim ta zdążyła złapać za sznurki gorsetu.
- Masz się podobać hrabiemu Baudoin.
- To jego imię czy nazwisko? – Burknęła pod nosem, jednak wystarczająco głośno, aby jej matka mogła to usłyszeć.
- Rosemarie!
- No co? Gdybym mu się nie podobała, to by się ze mną nie żenił. Nie mogę założyć swojego gorsetu? Przecież jemu to nawet nie zrobi różnicy.
- Powiedziałam mocniej. Koniec dyskusji.
Rosemarie wydała z siebie jakiś dźwięk na kształt warknięcia, który świadczył o jej złości i irytacji całą tą sytuacją. Ślubem. Jej matka puściła to mimo uszu i patrzyła jak znów opiera się o garderobę i pozwala ścieśniać suknię. Kiedy uznała efekt za zadowalający kiwnęła głową i ruszyła ku wyjściu z pokoju.
- Pytałam poważnie. – Zatrzymał ją głos córki. – Baudoin. To imię czy nazwisko?
- Imię. – odrzekła nawet się nie odwracając, po czym wyszła, zostawiając je same.
W pomieszczeniu zapadła cisza. Dziewczyna spojrzała na swoje odbicie w lustrze, starając się wyobrazić swoją już tak bliską przyszłość. Mężatka. Jak to dumnie brzmiało w ustach Dianny, kiedy skakała wokół młodszej siostry pokazując jej naszyjnik, który dostała w prezencie ślubnym od swojego wybranka. Była taka szczęśliwa. Jakby całe życie marzyła o tym, by zostać żoną i matką. Czarnowłosa marzyła jedynie o tym, by być wolna. Jednak, od kiedy zapadła decyzja o ślubie, czuła się jak ptak, którego po całym życiu spędzonym w powietrzu zamknięto do klatki i kazano śpiewać. Wiedziała, że tak będzie już do końca jej życia. Już zawsze będzie podporządkowana decyzjom swojego męża, będzie musiała spełniać jego zachcianki i rodzić mu dzieci. Nie chciała tego. Pragnęła żyć, latać w powietrzu, a nie siedzieć w klatce, jak jakiś domowy kanarek – śliczna ozdoba bogatego domu.
Na te myśli jej oczy zaczęły robić się wilgotne, lecz szybko opanowała swoje emocje, aby żadna łza nie wydostała się na zewnątrz. Nie mogła pozwolić sobie na płacz. Nie gdy nie była sama i to w dodatku dwie godziny przed uroczystością. Wiele razy przywoływała w pamięci wspomnienie, gdy jako ośmioletnia dziewczynka niefortunnie upadła z konia i ściskając obolałą kostkę cicho łkała skulona na trawie. Wtedy usłyszała głos matki, który kazał jej podnieść głowę do góry. Kiedy spojrzała w te niewyrażające żadnych emocji zielone oczy, kobieta znów odezwała się mówiąc: „Jeśli kiedykolwiek będziesz chciała płakać, rób to w nocy i w ukryciu, aby nikt nie zauważył twojej słabości. Ludzie tylko czyhają na takie okazje i potrafią je wykorzystać w możliwie najgorszy sposób. Nie ufaj nikomu.”. Potem odeszła bez słowa, nie zapytawszy nawet o nogę córki.
Od tamtej pory nikt nie widział Rosemarie płaczącej. A dziewczyna była zdecydowana ten stan utrzymać.
- Agathe – zwróciła się do swojej służki, aby odwieść się od złych myśli – czy wiesz coś o hrabim Baudoin?
- Tylko to, co słyszałam od ludzi. – Odrzekła niepewnie. – Nazywa się Baudoin de Marbuell. To dobry ród, bardzo zasłużony. Ponoć urodzeni rycerze, a nawet…
- Hrabia, Agathe. – Przerwała jej w środku zdania. – Nie mów mi o jego rodzie, bo już wiele razy słyszałam o Marbuellach. Chciałabym dowiedzieć się czegoś o nim samym.
Kobieta spuściła głowę, od razu dając jej do zrozumienia, że nie ma zbyt dobrych wieści.
- Niech zgadnę, jest stary jak nasz pleban? – Czarnowłosa wyprzedziła służącą, zanim ta zdążyła nawet otworzyć usta.
- Broń Boże, panienko! W kwiecie wieku. Niedawno wydawał bankiet na swoje dwudzieste siódme urodziny.
- Dziesięć lat… - szepnęła cicho.
Wiedziała, że różnica wieku w małżeństwie jej siostry wynosi piętnaście lat, a jednak zaskoczył ją fakt, że ich podzieli cała dekada. Oczywiście, patrząc na obecne standardy, mogła trafić gorzej.
- I wcale nie brzydki. – Dorzuciła Agathe. – Majątek też ma spory.
- Więc dlaczego odnoszę wrażenie, że o czymś mi nie mówisz? – Dopytywała się. – I dlaczego czuję, że to cos złego?
- Oj, panienko… On już był raz żonaty. Kilka lat temu. Nieszczęśniczka zmarła poprzedniej zimy. – Powiedziała cichutko. – Ponoć był to tragiczny wypadek, poślizgnęła się i wypadła z balkonu. Jednak mój zaufany znajomy powiedział mi w sekrecie, że sam hrabia ją zabił, gdyż nie mogła urodzić mu syna. To przerażający człowiek.
Rosemarie milczała. Przez umysł przewijały jej się obrazy cierpienia tamtej kobiety, której twarz po jakimś czasie zmieniła się w jej własną. Jeżeli nawet była w stanie znieść życie w klatce, to wizja tej klatki, trzymanej przez sadystę, przerażała ją do szpiku kości. Przeczuwała, że jej małżeństwo stanie się terrorem, i przez chwilę w głowie pojawiła się myśl, że matka specjalnie wybrała dla niej takiego narzeczonego. Że chcąc złamać jej charakter, posunęła się do tak drastycznego czynu.
A potem pojawiła się inna myśl: „A co jeśli mnie też zabije? Czy jeśli nie spełnię jego oczekiwań będzie zdolny zrobić mi to samo, co poprzedniej żonie?”. Nie wiedziała dlaczego, ale w głowie huczała jej jedna odpowiedź: na pewno.
- Agathe, wiesz może, czy Serge jest teraz czymś zajęty? – Zapytała, układając w głowie plan, który mógłby dać jej przepustkę na wolność.
- Zapewne nie bardziej niż zwykle. Zajmuje się końmi. – Odparła posłusznie.
- Czy mogłabyś go do mnie przyprowadzić?
- Oczywiście – zdziwiła się – ale co panienka zamierza?
- Droga Agathe, powinnaś raczej zapytać, czego nie zamierzam. – Dziewczyna poprawiła służkę, po czym odprowadziła ją do drzwi. – Nie zamierzam wychodzić za mąż.

83 wyświetlenia
5 tekstów
3 obserwujących
  • ~ Ariadna ~

    22 October 2012, 18:32

    No, no, całkiem niezle się rozwija akcja. Ciekawe czy uda jej się nie wychodzić za mąż. Trzymam za nią kciuki i czekam na kolejną część ; )