Menu
Gildia Pióra na Patronite

Symfonia śmierci (64)

shatti

shatti

Prolog.

Siedziałam tam i patrzyłam. Po policzkach spływały mi łzy, a ja siedziałam i patrzyłam. Nie mogłam wydobyć z siebie ani słowa. A nawet gdybym mogła - co z tego? Przecież i tak by mnie nie usłyszeli... Gardło po chwili odmówiło mi posłuszeństwa i się rozpłakałam. Zawsze byłam czuła. Głupia! głupia! głupia! romantyczka...
A mama też płakała. Obie siedziałyśmy przy moim grobie i płakałyśmy. Nie było sposobu, żeby przestać.
Po chwili pojawiła się kolejna postać. Serce zabiło mi szybciej. Co on tu robił? Dlaczego? Przecież... twierdził, że mnie nienawidzi...
Gdy tylko podszedł zerwałam się na równe nogi robiąc mu miejsce na ławce. Była idealna na trzy osoby, ale nie chciałam, żeby mnie wyczuł. Byłby zdolny. Mama spojrzała na niego. Najwidoczniej nie poznała go. Właściwie i dla mnie twarz z lekka obca, ale serce znajome tak dobrze, jakby było całe życie przy mnie. Chociaż mówił, że nie ma serca.
Przetarłam oczy i uśmiechnęłam się z niedowierzaniem. A jednak przyszedł. Spełnił obietnicę. Wiedziałam, że teraz mogę odejść już w spokoju. Ale stałam. Nie dlatego, że nie chciałam wracać do - jak to mówiło się w mojej rodzinie - czyśćca. Przecież nie byłam skrajnie dobra ani skrajnie zła. Musiałam odpokuto- wać za błędy. Ale nie mogłam wrócić. Jeszcze czegoś nie zrobiłam?
Wtedy mama wstała i odezwała się. Do niego. Spytała kim jest. Nie chciała wiedzieć, dlaczego do mnie przyszedł. Chyba imię miało jej wszystko powiedzieć. Ale on tylko odpowiedział, że jest moim najlepszym przyjacielem. Byłam wdzię- czna, że nie okłamał matki.
Z ciekawością dalej słuchałam ich rozmowy. Słowa padały z serca nie z ust. Patrzyli się na siebie dobre pół godziny. To była tak zacięta wymiana zdań, że aż zrobiło mi się gorąco. Choć to był chłodny dzień.
Uśmiechnęłam się, gdy mama zaprosiła go do domu. Stwierdziła, że ma coś dla niego. Zaciekawiło mnie to. Przecież go nie znała.
W czasie podróży do domu wciąż ciągnęli dialog. Tym razem słowa były ko- nieczne. Nazwała go kilka razy po imieniu. A on nie wydawał się tym zaskoczony.
Dotarli do domu. Wpuścił mamę przodem, chociaż ona prosiła, żeby wszedł pierwszy. Zaryzykowałam. Widziałam, że wodził wzrokiem chwilę zanim wszedł.
Odwróciłam się i poszłam na spacer. Odwiedzić miejsca, w które pewnie nie wrócę. Pojechałam do gimnazjum. Szczęście mnie wypełniło, gdy zauważyłam ulu- bione postacie. Chociaż epickie zawsze ważne. Dodające otuchy. Ukojenia. Cie- kawe, ile można stracić przez taką śmierć. W sumie to i tak tylko opuszczenie ciała przez duszę. Tudzież ducha. Korytarzami biegały dzieci. Śmiały się. Biły. Któraś nauczycielka starała się ich rozdzielić. Nie znałam jej. Po moim ode- jściu z tej szkoły bardzo dużo się zmieniło. Aczkolwiek gdy tylko przyszła polonistka i padło kilka słów z jej strony na korytarzu zapadła cisza, jak ma- kiem zasiał. Nie było to nic wielkiego. Kwestia przyzwyczajenia. Chociaż... to miłe wspomnienia. Bardzo miłe. Uśmiechnęłam się więc do niej. Nie licząc na od- powiedź. Przeszłam korytarzami jeszcze raz. Zajrzałam do biblioteki. Każda przerwa...
Czas mimo wszystko mijał, więc wyszłam ze szkoły i przeszłam się osiedlem. Aż napotkałam kościół. Nie było to moje ulubione miejsce, chociaż wiele wspom- nień miałam z nim związanych. Wielkanoc. Boże Narodzenie. Zaśmiałam się na myśl, że więcej nie dostanę prezentu Gwiazdkowego. Ale co tam. Chciałam tam wejść, mimo wszystko nie zrobiłam tego. Podobno Bóg jest wszędzie. Zbędnym sym- bolem są więc takie budowle. Chociaż. Może bez nich ludzie zapomnieliby o Stwórcy? Nie, to zbyt piękne. Oni po prostu muszą mieć kogoś, kto będzie nimi sterował.
Natknęłam się na podstawówkę podczas przemyśleń. Urocze miejsce. Zawsze się chyba miło wraca w takie miejsca... Tak uważam.
Poszłam na tyły. Jak zwykle. Cicho. Spokojnie. I dobrze. To moje miejsce.
Spodziewałam się zastać tu tatę. To symboliczne miejsce, gdzie miałam wrażenie, że zawsze jest. Jest ciągle ze mną, ale tu szczególnie. Chyba właśnie tak lu- dzie pojmują Boga. Jako przyjaciela. Który jest. Pomaga. Ogarnął mnie wielki śmiechy, gdy to pomyślałam. Skoro pomaga to dlaczego mnie zabrał? Przez chwilę ogarnęła mnie panika. Przed oczami stanął mi mój najlepszy przyjaciel. Przecież on... powiedział, że jeśli umrę pójdzie za mną nawet do piekła. Ale uspokoiłam się, przypominając sobie, że jest z matką. Chyba nie powinno być źle.
Nikogo. Więc poszłam w stronę domu. Nie miałam ochoty widzieć nauczycieli z tej szkoły. Budynek był miły, ale tak naprawdę dobrze dogadywałam się tylko z jedną nauczycielką. Neutralne emocje co do reszty ludzi i placówki.
Było zimno. Z chwili na chwilę coraz bardziej. Pomyślałam, że skoro on jest w domu to mnie przytuli. Ale nie mógł. Ducha się nie tula.
Ducha. Byłam nim? To dlatego nie mogłam wrócić?
W sumie czym się różni dusza od ducha. Dusza zostaje, gdy ma do załat-wienia jeszcze jakieś sprawy. Duch – na zawsze. Albo aż odkupi winy. Albo by czuwać nad bliskimi. Ale nie mogłam być obok wszystkich na raz. Miałam pilnować jednej osoby?
Nie bacząc na to, czy dobrze rozumuję zaczęłam biec ile sił w nogach i płu-
cach. Nagle wybiegłam na ulicę. I usłyszałam klakson. Nie mógł na mnie... bo przed nim stała mała dziewczynka – nienawidzę dzieci, ale cóż... ta mała ma przed sobą życie – z głupiutką, przerażoną miną. Skupiłam się na tym, że chcę ją złapać za rękę. Wystawiłam swoje, ale zamiast tego popchnęłam ją i wpadła w kałużę. Przynajmniej samochód jej nie potrącił. Zaś zatrzymał się na poboczu i wybiegła z niego młoda kobieta. Złapała dziewczynkę w objęcia i zaczęła płakać, przepraszając ją. Ta, dalej nie wiedząc o co chodzi, spojrzała na nią i powiedziała „nie martw się, mamusiu, kocham cię". To było tak urocze, że zro- biło mi się niedobrze. I zaczęłam dalej biec. Do domu już tylko kawałek. Zoba- czyłam dwie postacie wychodzące z domu. Gdy przybiegłam wcale nie byłam zmę- czona. W końcu nie żyłam. Nie potrzebowałam tlenu do zasilania „baterii" tylko potrzeby. A moją potrzebą było zobaczenie go. Znowu. Po śmierci jakoś zapomnia- łam o wszystkim. Może gdybym poszła od razu do nieba to bym była bardzo, bardzo szczęśliwa. W końcu nowe życie. Nie pamiętałabym o przyjaciołach, rodzinie. Nie czułabym smutku związanego z utratą ich. Chociaż. Nie cierpiałam. Miałam ich obok. Z tym, że wolałam. Milczeć. Piekłem zaś by było przypomnienie sobie wszy- stkiego na raz w jednej chwili. Wraz z uświadomieniem sobie, że nigdy przenigdy więcej ich nie zobaczę. Ej, przecież piekło czy niebo to tylko ogólny stan ducha. Dla każdego coś innego.
Patrzyłam tak na nich. Szczęśliwa. Dogadali się. Obiecał, że jeszcze kiedyś wróci. W rękach trzymał jakąś paczuszkę. Mógł włożyć ją do torby, którą miał przepasaną przez szyję. Ale nie zrobił tego. W zamian poprawił czapkę. Uśmiechnęłam się do mamy i pobiegłam do niego. Szłam obok. Cicho. Milcząc. Nie chciałam, żeby wiedział, że jestem obok. Nie. Nie chciałam się zdradzać. Przecież wiedział, że jestem. Obiecałam mu to.
A choć byliśmy tylko we dwoje. On żywy. Ja martwa. Serce waliło mi jak opętane. Chociaż całe poranione. Nie mogłam go przytulić. Nie mogłam dotknąć. Nie mogłam się odezwać. Tylko szłam. Byłam na siebie wściekła, że nie pisnę na- wet słówkiem. Ale się bałam. Ze strachu milczałam. Bałam się tego, co on powie. Co zrobi. Bałam się jego uczuć. Znałam go. Ale nie wiedziałam, czy będzie szczę-śliwy. Czy wręcz odwrotnie. A może zabije się, żeby do mnie dołączyć. Bałam się, że jeśli tak zrobi nie trafi tam gdzie ja. I że go nie zobaczę więcej. Bałam się. Moje serce napawało się strachem z każdą sekundą. Ale i tak było przeogromnie szczęśliwe. Przecież był obok!
I udowodnił, że wiedział. Zaczął do mnie mówić. Jak mnie kocha. Jak mu źle, że odeszłam. Że wybacza mi to, co się stało. Że chciał mnie choć raz zoba- czyć. Żywą. Powiedział, że dziękuje za prezent. Podobał mu się. Ale nie wie- działam o czym mówi. Nie pamiętałam. Powiedział też, że niedługo się spotkamy. I wtedy już zawsze będziemy razem. Nie będzie żadnej przeszkody, która by nas rozdzieliła. Nawet śmierci.
Spojrzałam na niego przerażona. W jego oczach było szczęście. Kłamstwo. Nie. Naprawdę szczęście. To jego dusza cierpiała. Starał się ukrywać to. Widziałam, jak jego myśli oglądają się za kobietami, które mijaliśmy. Wzroku nie odwrócił. Patrzył przed siebie. Ramię miał tak wyciągnięte, jakby trzymała się go kobieta. Albo jakby trzymał paczkę, by nie spadła. Aluzja oczywista. Ujęłam jego ramię. Delikatnie. A ludzie dalej nie wiedzieli, że prowadzi ducha pod ramię. Dopiero po chwili zorientowałam się, co robię, więc puściłam go. On szepnął, że i tak mnie kocha. A następne kilka godzin spędziliśmy na powrocie do jego domu. Wiedziałam, że jestem odpowiednią osobą w odpowiednim miejscu. Jeszcze tylko czas. Weszliśmy do mieszkania. Całą drogę się oglądałam. Tak, pierwszy raz widziałam to miejsce. Fascynujące. Wszystko wyglądało jak za cza- sów wojny. Chociaż. Miało nutę smaku nowoczesności. W mieszkaniu było jeszcze ciepło. To tylko kwestia czasu. Jesień. Pozamykał okna. Rozejrzałam się. Zwar- iowana z niego osoba. Naprawdę. Meble – neutralne podejście. Ale jego pokój. Ha. Ślicznusi. Mała kolekcja na lewo. Duża kolekcja na prawo. Zaśmiałam się. Spojrzałam na niego z szerokim uśmiechem. Który zniknął. Gdy tylko zdałam sobie sprawę. Że siedzi. Patrzy na mnie. Centralnie. I płacze. Wiedziałam, że to moja wina. Chciałam coś zrobić. Przytulić. Pocieszyć. Cokolwiek. Bałam się, że nie przestanie. A on tylko szepnął, że mnie kocha. Położył się na łóżku. I zasnął. Takie miałam wrażenie. Ale chwilę później nakryłam go kocem. A on położył swoją dłoń na mojej. Uśmiechnęłam się lekko i położyłam obok niego.

Pierwszy rozdział.

- Powinienem Ci to powiedzieć wcześniej. - stwierdził, gdy się obudzi-liśmy. Długo leżeliśmy wpatrzeni w milczeniu. Nie byłam pewna, czy tak serio mnie widzi. Ale miał śliczne oczy. I uśmiech. Ale oczy... zawsze kochałam oczy. - Tak, maleńka, widzę Cię. Jestem tak samo żywy, jak i Ty.
Przełknęłam ślinę i zaśmiałam się. On żartował. Na pewno. Nie było możliwości...
A jednak. Wiedziałam, że mówi poważnie. Cóż. Byliśmy razem. Wtuliłam się w niego.
Pamiętam jak mówił, że ma dosyć życia. Wiedziałam, że nie chciał żyć. Ale..
- Jak długo? - z moich ust wydobył się szept. Wypchnęłam go.
- Zaraz po tym. Jak się dowiedziałem. O tobie.
Skinęłam głową. Moja wina. Jak...
- Nie wierzyłem. Że to wypadek. Póki nie odbyłem rozmowy. Z twoją matką.
... zawsze?
- Jaki wypadek?
Uświadomiłam sobie, że nie pamiętam własnej śmierci. Nie pamiętam czy był tunel. Światło. Schody.
Spojrzał na mnie zdziwiony. Jakby spodziewał się. Że opowiem mu więcej.
- Ten, przez który nie żyjesz?
Wyjaśniłam mu, że nic nie pamiętam. Nie zdziwiło mnie, że był zdziwiony. Najwyraźniej też inaczej postrzegał śmierć.
- Jak się zabi... - nie mogłam tak od razu. Bolało. - bi... łeś?
- Szybko. Cały czas myślałem, że chcę być przy tobie.
Oh, jakie słodkie.
- Dziękuję?
Jego uśmiech koił ból. Jak zawsze.
- Tak sobie to wyobrażałeś? - zadałam kolejne pytanie.
Pokręcił głową.
- Myślałem raczej o czymś. Bardziej.
- Piekielnym?
Tak. Piekielne, piekielne, piekielne, piekielne otchłanie. Świat miał się rozpaść. Na kawałki. Zawsze tego chciał...

Drugi rozdział.

Zdałam sobie sprawę, że jestem w jego bluzce. Hm. To było ciekawe. Duch w męskiej bluzce. Tylko. Że ja wcale się nie czułam jak duch. Raczej. Raczej tak... Jak kiedyś. No, może z tym, że mnie nic nie bolało. Wstałam i poszłam do łazienki. Jakoś dziwnie mi się zrobiło. Nagłe nudności. Oparłam się o wannę i nachyliłam do niej. Albo ona była odpowiednia dla mnie albo ja dla niej. Czy to ważne? Przynajmniej nie musiałam klęczeć przed nią.
Chwilę później ktoś wszedł do łazienki. Spojrzałam w tym kierunku. To nie on.
Znów spojrzałam w wannę. Mój umysł nie pracował jak należy. No cóż.
Gdy zdałam sobie sprawę z tego, co się stało. Jedyne na co było mnie stać to tylko odwrócić głowę w stronę drzwi. Ta kobieta wciąż stała w drzwiach. I patrzyła na mnie. Jakby zobaczyła ducha.
To było drażniące. Chciałam podejść i ją zabić. Ale. Wstałam i wyszłam. Wróciłam do pokoju. Usiadłam na łóżku. Nie, nie dałam rady siedzieć. Położyłam się. Ale i to było zbyt trudne. Wstałam i schyliłam głowę. Czułam się, jakby wszystkie narządy chciały jednocześnie ze mnie wyjść. I to górą. Jakby nie było innego wyjścia. Ale po chwili to ustąpiło. By mogło przyjść gorsze uczucie. Coś jak wojna. Światowa? Możliwe. Jakby połączyć kwas z wodą. Jakby... bójka kotów, atak szaleńców, pęknięta tama, zbyt głośna muzyka, gdy ktoś ma migrenę... I to wszystko w moim brzuchu. Jakbym była na detoksie. Czułam skurcze szyi. Ręce zupełnie miałam jak podczas delirki. Upadłam na ziemię, uderzając głową o łóż- ko. W sumie powinnam stracić przytomność. Ale w sumie jej nie straciłam. Całe ciało przeszedł mi paraliż. To było tak śmieszne uczucie. Że zaczęłam się śmiać. Ale ani delirka ani skurcze mięśni nie ustąpiły. Więc zaczęłam płakać z bólu. To musiało pięknie wyglądać. Taka mała psychopatka. Zaczęłam bić rękami o podłogę. Nie czułam bólu. Nic nie pomagało. To były najgorsze godziny jakie miałam podczas swojego nieżycia. A minęło ich chyba... cały dzień.
Gdy w końcu otworzyłam oczy okazało się, że... Nie, to nie był sen. To było zbyt realistyczne. Aczkolwiek... tylko mi się zdawało, że uderzam o pod- łogę ręką? Cóż, tak, na pewno. Przecież paraliż nie ustępuje po sekundzie. Spojrzałam na zegarek. Dość wcześnie. Więc to nie mógł być sen.
Wtedy wszedł on. Spojrzał na mnie lekko zaskoczony.
- Dlaczego leżysz?
Nie czułam tego pytania. To było... takie inne.
- Z kim mieszkasz?
- Sam.
- Nie.
Zastanowił się chwilę. Tak to wyglądało przynajmniej.
- Sąsiadka? Kwiatki obiecała podlewać.
- Sąsiadka?
- Jesteś zazdrosna?
- Nie. - pokręciłam głową. - Niby dlaczego?
Nie byłam. Nie miałam powodu. Fakt zaskoczenia kobietą nie wpłynął na moje uczucia. Nie kochałam go TAK. Żeby być zazdrosną. Zaśmiałam się na samą myśl. Aczkolwiek dotarło do mnie coś. Jako duch odczuwałam wszystko. Inaczej. Śmierć przyjaciela. Na pewno byłaby większym szokiem. Gdybym żyła. Również jego słowa. Wydawały się trochę inne. Może to przez śmierć?
Śmierć, śmierć, śmierć, śmierć, śmierć. Taki łańcuszek myśli nie odstępo- wał mnie na krok.
- Coś się stało?
Zamulenie było dziwne. Nie wiedziałam co się dzieje.
Podszedł do mnie. Wyciągnął dłoń. Wtedy zdałam sobie sprawę. Wciąż leżę. Chwyciłam się jej. I wstałam. Skinęłam głową.
- Co?
Spojrzałam na niego niezrozumiale.
- Co się stało?
Minęła naprawdę długa chwila.
- Mała, co z tobą?
- Nic.
Usiadłam na łóżku.
Wiedziałam, że nie tu powinnam być. Tylko. Że tam. Gdzie chciałam. Nie mogłam. Miałam masę pytań.
- Jak umarłam?
- Nie wiesz?
- Nie. Nie pamiętam.
- Hm. W sumie nie mogę ci powiedzieć.
- Dlaczego?
- Sama musisz to odkryć. Bo tak szczerze mówiąc. Niewiele wiem.
- A co wiesz?
- Że to wypadek.
- Opowiedz?
- Potrącił cię samochód. Śmierć na miejscu. Nie wiadomo jak to się stało. Wszyscy milczą. Przede mną.
- Oh.
Rozmowa trwała jeszcze długo. Właściwie. Nieprzerwanie. Cóż. Najlepszy przyjaciel.
Szybko się okazało. Że nic tu po mnie. Ubrałam się. Wyszłam. Wraz z towarzyszem mojego nieżycia. Dowiedziałam się jak inni mogli go zobaczyć. A mnie nie. To proste. Wystarczy chcieć. Ja – przekonana, że duchów nie można – pozostawałam niedostrzegalna. On – przekonany, że duchy nie istnieją – był dostrzegalny. To było zabawne. Spytałam również jak to się stało. Że obudziłam się w bluzce. Przebrał mnie. Cóż. I tak lubię czarne ubrania.
I nagle pytań stało się mniej. Prawda. Gdy tylko się skończył jakiś temat od razu padało kolejne pytanie.
Śmiesznie robiło się z każdą chwilą. Cieszyłam się jego obecnością. Szczęściem. Aczkolwiek wiedziałam. Brakuje mu czegoś. Nie był tą samą osobą. Którą znałam za życia. Ale i ja. I on. Byliśmy martwi. To wszystko było tak skomplikowane, że aż nierealne. Ale jednocześnie nie było nic prostszego.
A chwilę później przypomniałam sobie. Dlaczego on jest na ziemi? Gdy go o to spytałam odparł, że umierając, myślał tylko o jednym. By być przy mnie. Następnie dowiedziałam się, że miał ściągę, list. Co i jak. Żeby mnie odnalazł. To wykraczało poza moje rozumowanie. Ale pewnie tak miało być. Nie rozumiałam go zawsze. Guptasek. Jakiś czas później. W tej rozmowie. Ktoś wpadł na pomysł. Że i ja mam list.

Trzeci rozdział.

Póki mi się chciało, to się zastanawiałam. Ale gdy ciekawość ustała...
Szliśmy środkiem ulicy. Tak. Północ to ciekawa godzina. Podobno należy do nas. Nie czułam się wyjątkowo. Chociaż może. Nie byłam sama. Niby tylko przyjaciel. Ale najbliższa osoba. Czyli... aż przyjaciel. Takie nieoficjalne 'na dobre i na złe'.
Ale jesień naprawdę dawała się we znaki. Szliśmy przytuleni. It's so romantic. Ale nie o to chodziło. Cóż. Może byłam martwa. Ale serce odczuwało zimno. I to dosadnie. Zwłaszcza. Że... późno było. Bardzo. Późno.
Widziałam, jak co chwila zerka na mnie. Śmiech. Potarł moje ramię. Śmialiśmy się oboje. I tak jakoś cieplej. To słodkie. Przy nim zawsze było mi przy nim ciepło. Zawsze.
A choć było zimno. Nasza wędrówka była długa. Bynajmniej. Do domu miałam kawałek.
Ale nie miało to znaczenia. Aczkolwiek. Droga była męcząca... wróciliśmy szybko. On musiał pilnować się. By zostać niewidzialnym. Ja musiałam tylko pilnować porządku. Akurat otworzyły się drzwi od mieszkania. Spojrzałam. I zro- biło mi się niedobrze. Grupka ludzi. Wszyscy mój wiek. Moja klasa. Przewróciłam oczami. W mieszkaniu znaleźliśmy się wcześniej. Niż planowaliśmy. Dopiero w po- koju mogłam odetchnąć. Mój zakątek. Mój azyl. On usiadł na łóżku. Ja musiałam spacerować. Nie było gdzie. Ale nie usiedziałabym. Chciałam niszczyć. Wszystko. Co wpadło mi w ręce. Ale nie mogłam. Więc zaczęłam wrzeszczeć. Że co oni sobie myśleli przychodząc tu. Że są głupi. Że nie mają tu czego szukać. Że chętnie bym ich zabiła. A wtedy on mi przerwał. „Możesz ich zabić". Ach. Ta jego szcze- rość. Zatem wyruszyliśmy w kolejną podróż. Do krainy snów.
Tylko. Dlaczego miałam ludzkie potrzeby? Będąc duchem...? Może dlatego, że po części nadal byłam człowiekiem. Za życia pasjonatka magii. Po śmierci... duch, który stara się zrozumieć śmierć. Ale czy tak naprawdę się starałam? Czy tylko ciekawiły mnie poszczególne aspekty i w nic więcej nie wnikałam? Trudno było zrozumieć coś z czym się miało pierwszy raz styczność. Chciałabym móc po- wiedzieć, że wcale się nie boję śmieci, skoro nie żyję. Ale nawet chodząc z nim w nocy po ulicy bała się, że ktoś może nas napaść. Wiedziałam, że to niemoż- liwe. To spokojna dzielnica. Ale jednak. Może o siebie się tak nie bałam, ale on. Nie chciałam, żeby umierał bez powodu. Nawet to co zrobił. Cóż. Zawsze wie- działam. Nie ma takiego powodu jego śmierci. Który bym zaakceptowała. Za słusz- ny. Zbyt mi na nim zależało było. By stracić... By zmarł. By jego ciało gniło gdzieś. Nic nie było godne. Tego, by umierał. A jednak wiedząc, że nie może umrzeć... bałam się o niego. Jak o dziecko. Bo był dzieckiem. Wiedziałam to. Choć dorosły. Wciąż dziecko. Zapewne mężczyźni nie dorośleją. Ale nie to się liczyło. Ktoś musiał wskazać mu drogę. Rzecz w tym. Że on wolał zostać ze mną. Niż z kimś innym. Nie. Nie był sam. Miał wielu innych przyjaciół. Znałam ich. Mimo odległości. A jednak. Wiedziałam.
Sny czasem tak mają. Że stają się prawdą. Gdy tylko przestaniemy je kontro-lować. Ja swoje najwyraźniej zaczęłam. Nie było łatwe. Wiedzieć, że wróciłam do miejsca. Gdzie jest ogólna żałoba. Aczkolwiek promienie słońca tak raziły. Że musiałam wstać. By przeżyć kolejny dzień. Chociaż. Czy tak można nazwać moją egzystencję? Czy to w ogóle była egzystencja? Byłam. Oddychałam. Najwyraźniej mój organizm się przyzwyczaiłam. I znów zaczął sam funkcjonować. Ponadto czu- łam. Każda chwila była piękna. Ale i smutna zarazem. Wiedziałam to. Bo czułam. Nikt mi nie powiedział. Czułam też to. Że dzień nie może być stracony. Jeśli ma się przyjaciela u boku. A ja miałam takiego. Który był w stanie za mnie umrzeć. A może dla mnie. Przecież przez to, że umarł. Ja nie ożyłam. Nie miało to chyba większego znaczenia.
Delikatny podmuch powietrza zmierzwił mi włoski na karku. Wzdrygnęłam się. Aczkolwiek to było nawet podniecające. Uśmiechnęłam się. I wtuliłam w misia. Z którym dziś spałam. Druga noc z nim. Słodko.
Stwierdził, że przeszukał mieszkanie. Całe. Ale nic nie znalazł. Cóż. Nie było. Dodał. Że być może iż sama mam ją znaleźć. Wątpiłam. Uznaliśmy, że czas na spacer. Tu nic nie znajdziemy.
W końcu o to chodziło chyba. Musiałam się dowiedzieć. Dlaczego nie żyję. Przynajmniej taki cel miałam ja. Nie wiedziałam dlaczego. Ale bardzo mnie to korciło. Na pewno się nie zabiłam. Miałam dla kogo żyć. Ale też nie pamiętam. By ktoś mnie zabił. Więc?
A i on twierdził. Że to może o to chodzić. Na ziemi został. Bo to był jego cel. I obietnica. Że nigdy nie opuści. Ale ja? Możliwe, że też. Aczkolwiek. On pamiętał swoją śmierć. Ja nie. Naprawdę chciałam wiedzieć. Jak to się stało.
Śniadania nie zjedliśmy. Martwi, mieliśmy ochotę na mgłę. Możliwe. Że to właśnie nią się żywiliśmy. Nic innego nie mogło dostatecznie w nas wsiąknąć. A o mgłę nietrudno. Zwłaszcza rano.
Przed wyjściem z domu strasznie zwlekałam. Przeczucie. Czegoś nie wzięłam. Albo nie zrobiłam. Albo...
Matka rozmawiała przez telefon. Podeszłam do niej. Siedziała w fotelu. Usiadłam obok niej. I zaczęłam wiązać sznurowadła. Wtedy właśnie dowiedziałam się. Dokładnie. Choć wśród łez. Brakujące słowa łatwo było uzupełnić. A nie- składny tekst wytworzony przez smutek i żal dało się poukładać.
I nagle. Zobaczyłam wszystko. Jak na filmie.
Stałam na „na czerwonym". Koło mnie bawiło się kilku chłopców. Wszystko zwyczajnie, fajnie. Sama nawet się śmiałam. Choć było wcześnie i szłam do szkoły. Takie to... sztuczne... w pewnej chwili ktoś kogoś popchnął. To było dziwne... wciąż się śmiejąc upadłam na ziemię. Chyba nic nie bolało. Nie pamię- tam. Film się zatrzymał. Prócz mnie i samochodu. Jechał wprost na mnie. Gdybym stała byłby w stanie mnie ominąć. Ale leżałam. Oparta na zimnym betonie ulicy. Wjechał wprost na mnie. I film się urwał.
Wybiegłam z domu. To nie było bolesne. Bardziej szokujące. Oddychałam głośno. On był przy mnie. Nie zauważyłam, że wybiegł za mną. Ale teraz był. Objął mnie w pasie, żebym się nie przewróciła. Zapytał jak się czuję. Nie odpowiedziałam. Nie miałam sił. Ani chęci. Niby wszystko się skończyło, ale... Nie. To był dopiero początek.
Z nieba coś spadło. Kamień z przyczepioną nań kartką. „Idziesz, czy zostajesz?"
Cóż. Podniosłam głowę do nieba. Znów zaakceptowałam wszystko co się stało. Wtuliłam się w przyjaciela. Jakby to miało dać mi odpowiedz. I dało. Nie chciałam wracać. Tutaj było wszystko, co miałam. I wszystko, czego nie chciałam stracić. Rozwiązałam zagadkę. Przypadkiem, ale. Nic więcej nie potrzebowałam? Cóż.
- Zostaję. - stwierdziłam.

721 wyświetleń
6 tekstów
2 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!