Opowieść spod rozłożystej morwy cz.9
Po pogrzebie wyruszyliśmy lasem wzdłuż drogi do Oławy, rozmawiając o przyrodzie, a zwłaszcza tutejszych lasach i dzikich fragmentach, które trwają jeszcze same sobie wkoło Namysłowa. Słońce świeciło pięknie i przyglądaliśmy się jak podkreśla i zmienia natężenie zieleni liści na żarnowcach, długich na parę metrów jeżynach czy w połowie przekwitłych już mimozach. Tak doszliśmy do leśniczówki, gdzie na chwilę wyszliśmy na asfalt , by potem z powrotem wrócić do lasu i iść wzdłuż drogi po pasie przeciw pożarowym. O dziwo tutaj na nim nie było żmij. Zastanawialiśmy się, że może dlatego są przy siedziskach ludzkich, bo może też przerzuciły się na odpady i żyją jedząc je, co też tłumaczyłoby, że przyzwyczaiły się do wszelkich brudów i śmieci. Na wysokości leśnego parkingu przeszliśmy na drugą stronę lasu przez drogę. Mila podziwiała piękną buczynę, która stanowi początek lasu i pytała mnie czy rosną tu jeszcze prawdziwki? Nie, nie rosną już, czasem tylko gąska się trafi lub podgrzybek, który zbłądził, ale to przez to, że pewne roboty leśnicy tam robili i część ziemi z grzybnią została stratowana bądź zdarta i wątpię by się odrodziła. Weszliśmy w las sosnowy i przedzieraliśmy się na północ, ocierając się o świerczki, buczki, jarzębinki i czeremchsiątka.Tak doszliśmy do uprawy młodych drzewek otoczonej wysoką siatką drucianą o wielkich okach, takich aby tylko duże zwierzęta nie weszły. Od razu rzuciły nam się w oczy dorodne podgrzybki, ciemne , na grubym korzeniu, przypominające trochę borowiki. Pozbieraliśmy je, a Mila poprosiła mnie bym je dla niej zamarynował na ostro i przywiózł je zimą wraz z jakimś dobrym sześćdziesięcioprocentowym bimbrem. Tam gdzie jest dostateczna wilgotność i jednocześnie słońce podgrzybki potrafią być naprawdę dorodne. Idziemy dalej na północ i nagle jest, to czego pragnęła Mila, a i na co ja sam patrzę z zachwytem. Jakiś 2-3 hektarowy nieużytek śródleśny, zarośnięty prawie przekwitłymi już nawłociami i górującymi nad nawłocią rudbekiami, dochodzącymi z kolei do trzech metrów wysokości. Teraz są w fazie wielkich pąków i lada dzień rozkwitną, czyniąc to miejsce jakby nibylandem, reszta jest kwestią wyobraźni. Wróżki, elfy, rusałki i zbuntowane drony latające nad krasnoludkami, które odpoczywają w promieniach słońca, przed nocną pracą, kiedy to podsuwają nam piękne sny, myśli stwórcze, czy niosą wrednym kapitalistom bezerekcje. Robimy zdjęcia i podziwiamy po prostu, komentując poszczególne cuda przyrody, ukazujące się naszym post socjalistycznym oczom, jeszcze w łaskę wrażliwości pełnych. Od tej rajskości odbijamy na północny zachód i brniemy przez gąszcz paproci, wśród których wiją się długie zielone pędy jeżyn. Trafiamy na część rozoraną przez dziki, a pośród tego ryjowiska lśnią kałużę, które powstały po deszczu w wyniku złotej kumulacji czyli deszczu i dziczego ryja. Wkoło tych kałuż rośnie kilka dorodnych kań, wysokich i o grubych soczystych kapeluszach. Zrywamy je, będą w sam raz dla mnie na jutrzejszy obiad. Znowu zrywamy co dorodniejsze podgrzybki i gąski. Trafiamy na odmianę gąsek o dużych zielonkawych jakby omszonych kapeluszach. Też je zamarynuję w osobnym słoiczku. Przecinamy leśny dukt i idziemy jego odnogą napotykając stare ogrodzenie po uprawie drzewek, które są już wysokie i radzą sobie z jeleniami i sarnami. Ogrodzenie jest ledwo widoczne pod gąszczem roślin, które stanowią jeżyny, maliny i dziko rosnący chmiel. Mamy szczęście, bo trafiamy na duże i smaczne owoce jeżyn. Są słodkie, bo dojrzewały w nasłonecznionym miejscu. To już na pewno końcówka ich owocowania. Wkoło nas prawdziwa dżungla kolorów, zapachów i jak mogliśmy się przekonać smaków. Jesteśmy we fragmencie dziczy, która niegdyś była pewnie łączką, a teraz zarosła oprócz już wymienionych nawłocią, wysokimi gatunkami traw, ostami i barszczem Sosnowskiego. Szkoda tego miejsca opuszczać, ale musimy się sycić szybko, zwłaszcza Mila, bo ja sobie tu jeszcze powrócę. Wchodzimy do lasy, który jest bardzo stary i stanowi go mieszanina ogromnych i rozłożystych buków, sosen, świerków oraz dębów. Ich konary są takie majestatyczne. Między nimi rosną mniejsze drzewka czeremchy, olchy i jarzębiny, a my podziwiamy widowisko jakie tworzą nam liście tych drzew i promienie słońca przebijające się przez ten gąszcz. Na fotografiach fajne obrazy się ukażą. Chodzimy ustawiając się pod różnymi kątami do słońca i wciąż te iluminacje się zmieniają. Zieleń staje się lazurem lub żółcią, a nawet pomarańczem - jak to możliwe? Nie ważne. Ważne jest i my to widzimy i tworzymy, zmieniając miejsce i sposób patrzenia. No proszę, a tam gdzie słońce dociera najniżej, to ze ściółki leśnej i ciemnej zieleni jeżynowiska, w sumie powstaje fioletowa poświata, aż do bordowej. Genialne! Tak bawiąc się naturą dochodzimy do szerokich rowów melioracyjnych, które już wyschły o tej porze roku i pokryte są liśćmi buków i dębów, no zarośnięte świeżą zieloną trawą. Wyschły nie dawno, toteż prowadzi do nich szereg tropów zwierząt, które jeszcze może kilka dni temu piły tu wodę.
Paka.
Autor