Menu
Gildia Pióra na Patronite

Eleni - narodziny nowych czasów

shy.artist

Pip, pip, pip…
- Przyłóż identyfikator do czytnika poniżej - powiedział automat obsługujący Bramę. A ta, sama w sobie robiła wrażenie. Wysoka na 8 metrów i szeroka na 4 metry wykonana z litej stali, mocowanej nitami wielkości pięści. Jednak Brama ta stanowiła tylko maleńką część gigantycznego muru okalającego miasto. Nasz nieznajomy walczący u wrót z automatem otwierającym wyglądał wyjątkowo żałośnie.
- Pozostało ci 5…, 4…, 3…
- Ale jaki identyfikator?!
- 2…, 1…
Obcy nie zdążył już nic powiedzieć. Nagle znikąd pojawił się oddział uzbrojony w broń, jakiej nigdy nie widział. Dopadli go w ułamku sekundy. Zanim zobaczył ciemność poczuł okropny ból w okolicy potylicy.

Obskurne kamieniczki na Czwartaków. Tylko w jednym z 20 okien pali się światło. Zaglądamy do środka.
- Kochanie, to już 10 lat. Chyba powinnaś przestać szykować dla niego nakrycie.
- Co? O czym ty mówisz? Przecież Rav wyszedł tylko na chwilę. Zaraz wróci.
- Kastia, posłuchaj…
- Nie Argan, to ty mnie posłuchaj. On wróci! Rozumiesz?! Wróci…

- Zanim zacznę z nim rozmawiać macie go wykąpać. Nie chcę się niczym zarazić, ani niepotrzebnie męczyć. Kapłani zalecili mi odpoczynek, w końcu nie chcemy rozgniewać Hallora.
Obcy obudził się. Człowiek, który właśnie mówił był tak gruby, że gdyby stanął komuś na drodze, zdecydowanie łatwiej byłoby go przeskoczyć niż obejść. Ubrany był w bufiaste spodnie w kolorze trawy i opinający. Głowę miał łysą jak kolano, co zdecydowanie nie dodawało uroku jego pucołowatej, zaczerwienionej twarzy. Jedynym co nie zgadzało się z jego poczciwym wyglądem były oczy. Zdradzały wszystko. Obłudę, przebiegłość i obrzydliwą wręcz chciwość. No i ten głos zbliżony do syku żmii.
W momencie, kiedy nasz bohater odzyskał głos i chciał dowiedzieć się co tu jest grane, otrzymał kolejne cios z tej dziwacznej broni. Później czuł już tylko jak strażnicy biorą go pod ręce i ciągną gdzieś.
Obudził się znowu w tym dziwnym, całkowicie oszklonym gabinecie, w którym znalazł się przed „kąpielą”. Ciężko to tak nazwać zważywszy na to, że ktoś obdarł go z ubrań (jego ulubiony skórzany płaszcz, glany po ojcu, piękny miecz - robota szwedzkich kowali, ulubione gogle i masę innych rzeczy o wielkiej wartości zarówno patrząc na nie sentymentalnie jak i praktycznie zostały mu odebrane), umył wężem strażackim i ubrał w nowe, sterylne, białe wdzianko. Teraz został posadzony na krześle koło biurka o powierzchni wyglądającej niczym zrobiona z płynnej lawy, a po obu jego stronach stali strażnicy. Ta broń, która wprawiła go w osłupienie już kilka razy tkwiła teraz jakieś 5 cm od jego nosa. Nareszcie okazja by jej się dobrze przyjrzeć! Jakieś MF400, lufa długości dłoni, ale bardzo cieniutka, za nią dwa cylindryczne pojemniki złączone drutami na końcu, w środku coś jakby cewka, dalej pojemniczek z fluorescencyjną mazią, spust i rękojeść w miarę standardowe. Niby rozpracował tę broń, ale coś nie dawało mi spokoju. Tylko na razie nie wiedział co.
- Ykhm. – z rozmyślań wyrwało go zniecierpliwione chrząknięcie.
- Dzień dobry! – postanowił mimo wszystko udawać grzecznego i względnie sympatycznego.
- Dobry… No nie powiedziałbym. Czy wiesz kim jestem?
- Właściwie to właśnie chciałem o to spytać.
- O Hallorze, no trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam! Nie wiesz kim jestem? Kim ja jestem?
- Niestety nie.
- Jestem prezydentem. Rzejdan Kownasowik. Powiedziałbym „do usług”, ale nie widzę żadnej korzyści w oszukiwaniu cię. A więc skoro już wyjaśniliśmy sobie kim ja jestem – oj, jakże cholernie irytujący zwyczaj miał ten Rzejdan, za każdym razem, gdy wypowiadał słowo „ja” wypełzał mu na twarz uśmiech niepohamowanego zadowolenia z siebie - to może teraz twoja kolej. Jak cię zwą i dlaczego do czorta postanowiłeś zakłócić spokojne życie Płocka?
- Miło, że nareszcie ktoś mnie o coś pyta zamiast wiecznie ogłuszać.
- Och, to. No cóż, moi ludzie nudzą się tu trochę, więc pozwoliłem im na to minimum rozrywki. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.
Nie no, skąd. W sumie lubię jak się mnie traktuje jak psa, przez tyle lat zdążyłem przywyknąć. Plemię Burzy nie oszczędzało mnie. Annar, mój najlepszy przyjaciel, był synem przywódcy i próbował mnie bronić, ale tam nie ma taryfy ulgowej. Codzienne treningi, wielogodzinne warty, obelgi i krzyki, ale przynajmniej wszyscy wyrastają na ludzi. Dziwnie mi tu bez nich.
- Przechodząc do sedna. Nazywam się…

- Cześć Pat!
- No cześć, stary druhu! Kopę lat! Gdzieś Ty był?
- Dostaliśmy z Kastią rozkaz przeniesienia. Teraz mieszkamy na Czwartaków, ale w związku z przenosinami straciłem robotę.
- Jak to?
- Nie dostałem zezwolenia na codzienne przechodzenie przez śluzę. Dlatego przyszedłem spytać, czy nie miałbyś czegoś dla mnie.
Pat spłoszony rozejrzał się i wciągnął Argana na zaplecze.
- Oszalałeś, chcesz, żeby ktoś na nas doniósł?! To już nie to co kiedyś, teraz wszędzie pełno szpiegów.
- No to jak z tą robotą? Wiesz, że jestem najlepszy, przed Skażeniem pracowałem u światowych producentów.
- No nie wiem. Faktycznie miałeś fach w ręku, ale ciężkie czasy są. A co na to Kastia?
- Nic nie wie i lepiej niech tak zostanie. No proszę cię, ratuj przyjaciela.
- Poczekaj, zobaczę co da się zrobić.
Argan został sam na zapleczu. Mała klitka, a ile wspomnień. Tu kończyły się każde wagary, tu pierwszy raz zapalił, tu ojciec Pata nauczył go rzemiosła, tu poznał Kastię, tu opijał narodziły Ravendela… Na to wspomnienie jego serce zatrzepotało niczym ptak na uwięzi. Na szczęście wrócił Pat z tajemniczym zawiniątkiem.
- Masz tu sprzęt i części. Za 20 minut chce mieć gotowego MF400. Liczę na Ciebie. – mrugnął porozumiewawczo, lecz tego Argan już nie widział. W skupieniu analizował zawartość pakunku i już podwijał rękawy, biorąc się z zapałem do roboty.

Obcy, jadąc windą i będąc prowadzonym przez sterylne szklano-stalowe korytarze, myślał o tym, czego dowiedział się u Kownasowika. Nie sądził, że przez dziesięć lat wszystko mogło się tak zmienić. Pamiętał Płock jako spójne, spokojne i urokliwe na swój sposób miasto. Co z tego, że ogrodzone murem? To tylko dla bezpieczeństwa. Mieszkańcy byli równi, budynki i ulice zadbane, szkoły dostępne dla wszystkich. A to co pokazał mu prezydent… Wewnętrzny Krąg. Szkoło, stal, marmur. Wszystko piękne, harmonijne, nowoczesne. Sam ratusz ma 20 pięter i gigantyczną oszkloną kopułę na górze – gabinet prezydenta. Ludzie w białych i czarnych ubraniach, wszyscy ogoleni na łyso, za to w wymyślnym makijażu. Zewnętrzny Krąg. Brud, smród i ubóstwo. Prawdziwe slumsy. Dymiące fabryki, niewielkie uprawy i hodowle. Ludzie o długich poplątanych włosach, w podartych ubraniach z brudnymi twarzami. Kontrast był tak szokujące, że aż nierzeczywisty. No i jeszcze górująca nad wszystkim Petrochemia. Ogromny strażnik porządku i dawca życia w mieście. Bez niego Wewnętrzny Krąg nie istnieje. Żal ścisnął serce chłopaka, gdy spojrzał się na wyschnięte do cna koryto Wisły, w którym obecnie znajduje się wysypisko. Paskudne.
Naszego przybysza odprowadzono do śluzy w jego szpitalny wdzianku i dopiero tam oddano mu jego stare rzeczy. Kiedy dokonał szybkiej zmiany odzieży wyglądał naprawdę dobrze. Czysta twarz i świeżo nastroszone włosy w fryzurę, która bardziej przypominała szczotkę z końskiego włosia, niźli z ludzkiego, długie, mocno umięśnione nogi w brązowych spodniach, szary t-shirt na perfekcyjnie umięśnionym torsie. Do tego płaszcz, miecz, glany. Nawet strażniczka przy śluzie nie powstrzymała się od cichego westchnienia. Niestety lub też stety w miejscu, z którego przybywał obcy nie było zbyt wielu kobiet, toteż nie bardzo miał on pojęcie, co takie westchnienie oznacza.
Gdy już wreszcie został przepuszczony przez śluzę zobaczył to, czego tak się obawiał. Zewnętrzny Krąg rzeczywiście trzyma się już ostatkiem sił i wygląda aż nader żałośnie przy wspaniałościach Wewnętrznego. Mimo to mieszkańcy walczą.

Pat siedział na zapleczu razem z Arganem i pilnował, aby ten zbytnio nie klął przy pracy. Chodziło o to, żeby nie straszyć klientów – to przecież porządna knajpa, a nie jakaś speluna. Za barem stała jego córka – barmanka, kelnerka i kucharka w jednym.
- Panienko, czy można prosić jeszcze jedną porcję tego gulaszu. Palce lizać po prostu!
- Ależ oczywiście, już niosę. – powiedziała z plastikowym uśmiechem na twarzy, mimo że chodziły jej po głowie same nieprzyjemne myśli. Gdy wróciła zobaczyła coś kompletnie niespodziewanego. Przy barze stał niedorzecznie wręcz przystojny mężczyzna, w dodatku kompletnie jej nieznany. Nie widziała dobrze jego twarzy, bo stał bokiem, a do tego miał na sobie dziwne gogle. W tym momencie dostrzegła kawał żelaza na jego plecach. „Czasy są ciężkie, ale nie aż tak, żeby nosić tej wielkości broń sieczną. Ciekawe co to za jeden” – pomyślała. Podeszła do niego polerując kufel.
- Witam! Czym mogę służyć? – przywołała na twarz najbardziej uwodzicielski z uśmiechów i zatrzepotała rzęsami.
Na obcym nie zrobiło to jednak wrażenia.
- Szukam córki właściciela tego lokalu – Talii.
- A czego pan od niej chce? Nie ma pan lepszych zajęć, niż zawracać dziewczynie głowę?
- Jestem jej dawnym znajomym. Chciałbym się z nią zobaczyć.
- Za mną.
Zaprowadziła go do kuchni. Gdy się tam znaleźli zamknęła drzwi i doskoczyła do niego. Jednym szybkim ruchem z pasa na udzie dobyła sztylet i przyłożyła mu go do gardła. Całość odbyła się tak szybko, że dopiero teraz przybysz zorientował się co się dzieje.
- Czego tu chcesz? – tchnęła mu to pytanie do ucha.
Obcy jednak nie jedną walkę w życiu stoczył. Wybił jej sztylet z ręki i obrócił się twarzą do niej. Przyparta do ściany nie była już tak groźna. Mógł względnie spokojnie obserwować, jak mięśnie jej odsłoniętych ramion napinają się niemal do granic możliwości, gdy dziewczyna próbuje się uwolnić. Patrzyli na siebie, w jej wzroku błyszczała nienawiść, w jego – zaciekawienie. Zachowywał się wręcz jakby czegoś w tej twarzy szukał.
- Talia?
- Nie, Święty Mikołaj! Au! Do cholery! To boli! Czego chcesz?
- Talia, nie… Nie poznajesz mnie?
Teraz dziewczyna uważniej mu się przyjrzała. Oczy w kolorze bursztynu, a w nich jakaś nieodgadniona czułość, wąski nos, kości policzkowe, usta, podbródek… To wszystko tak znajome.
- Rav!
-Talia!
Teraz mógł ją puścić bez obaw o swoje życie. Jednak jej mięśnie poddane nadmiernemu wysiłkowi w tym momencie zastrajkowały i chcąc, nie chcąc padła mu w ramiona.
- Boże, Rav tak się tu wszyscy o ciebie martwiliśmy. Bałam się, że już nigdy cię nie zobaczę. Twoi rodzice też wychodzili z siebie. Próbowali cię znaleźć, bezskutecznie niestety.
- To mnie akurat nie dziwi, Plemię Burzy dobrze się kamufluje, jesteśmy nie do odnalezienia. Tak się cieszę, że cię widzę!
Nie mógł się powstrzymać, znów ją przytulił, lecz nagle wyrwała się.
- Rav, twój ojciec tu jest! Musicie się natychmiast spotkać.
Wzięła go za rękę i poprowadziła tajnym przejściem na zaplecze. Wbiegając przewrócili wieszak, wywołali małą lawinę rupieci, więc i zamieszanie zrobiło się spore. Talia zaprowadziła przybysza tam, gdzie pracował jego ojciec.
- Argan! Argan!
Zdjął nauszniki. Wybacz, że przeszkadzam, ale przyprowadziłam ci kogoś, z kim koniecznie musisz się spotkać.
- Talio, daj mi spokój. Nie mam czasu na…
- Tato…
- Rav!
- Tato!
Mężczyźni podeszli do siebie spokojnie, ale emocje były zbyt duże. Argan zaczął płakać, przytulać syna, głaskać go po głowie co jakiś czas od nowa, aby upewnić się, że to nie sen. Rav też bardzo cieszył się ze spotkania z ojcem. Nie widział go ponad dziesięć lat.
Nagle w knajpie zrobił się potworny rumor. Było słychać krzyki, przewracane meble. Niespodziewanie dowódca oddziału (ubrany tak samo jak Ci, którzy zaatakowali Rava przy bramie) przedarł się na zaplecze. Ze swojej dziwnej broni powalił dwóch ochroniarzy i krzyknął:
- Arganie Talemson i Pacie Vendis, jesteście aresztowani pod zarzutem prowadzenia nielegalnej działalności oraz podżegania propagandy antyrządowej!
Rav próbował zapobiec aresztowaniu, ale żołnierze mocno trzymali zarówno jego, jak i resztę obecnych. Zabrano ich wśród krzyku i łez.

Kastia jak co dzień siedziała przy kuchennym oknie wyglądając powrotu Argana. Dzisiaj jednak coś było nie tak. Czuła to od rana. Niestety jej przczucia sprawdzały się. Zawsze punktualny Argan ma już dwadzieścia minut spóźnienia. Nagle zobaczyła córkę Pata prowadzącą do nich jakiegoś mężczyznę. Bez okularów nie widziała dobrze kto to, ale nie przypominał jej żadnego z mieszkańców dzielnicy.
- Dzień dobry, Talio!
- Witaj Kastio! Mogłabyś to przyjść, przyprowadziłam Ci gościa.
Intrygował ja tenże gość, więc podążyła na korytarz. Matki mają jednak lepszą pamięć i intuicję, więc jedno spojrzenie w bursztynowe oczy wystarczyło Kastii, by wiedzieć kogo przyprowadziła Talia. Natychmiast złapała ją radość tak wielka, że prowadząca do omdlenia. Rav złapał ją, gdy upadała i zaniósł do kuchni na tapczan, ułożył głowę matki na swoich kolanach i czekał aż się zbudzi wypełniając czas rozmową z Talią. Kastia obudziła się szybko. Gdy skończyła przepytywać Rava już dawno nastąpił zmrok. Nadszedł czas na smutne wieści.
- Rav, martwię się. Tata dawno powinien być w domu.
- Mamo, byłem dzisiaj świadkiem aresztowania taty. Chyba prędko nie wróci.
Talia opowiedziała historię utraty pracy Argana, nowe zatrudnienie, a razem z Ravem opisali aresztowanie. Kastia znowu zaniosła się płaczem. Opowiedziała synowi realia życia w Zewnętrzym. Później syn położył ją spać. Talia w tym czasie przyszykowała im posłanie w drugim pokoju – wcześniej ustalili, że nie może się sama szwędać po nocy. Przez zaśnięciem młodzi długo jeszcze rozmawiali próbując nadrobić stracone lata. Przez resztę nocy Rav obmyślał plan uwolnienia ojca.

- Obudź się ty brudny psie! Słyszysz co do ciebie mówię? Gadaj, kto jeszcze z wami pracował!
- Nikt… Ja naprawdę nie wiem o nikim więcej. Robiłem to sam, a Pat nic nie wiedząc udostępnił lokal.
- Łżesz!
- Arni, byłoby dobrze, gdybyś z łaski swojej nie darł tak mordy na więźnia. – w przesłuchanie wtrącił się przełożony, prawa ręka prezydenta miasta, Rulens Ofilmus. – Wiesz Argan, że my chcemy dla ciebie jak najlepiej. Dajemy ci szansę przyznania się przed wielkim Hallorem do błędów, wskazania innych grzeszników oraz odpokutowania swoich win. Widzisz jacy jesteśmy miłosierni?
- A w rzyć sobie wsadź to wasze miłosierdzie! Nie zmusisz mnie do współpracy.
- I tu się mylisz. – powiedział, wyjmując z kieszenie zdjęcie – Bo widzisz, wiemy, że twój syn znów jest w mieście. Nie chciałbyś przecież, aby jemu albo jego matce stała się krzywda, prawda?
- Trzymaj się z dala od nich!
- To jak będzie?
- Będę współpracował, tylko nie rób im krzywdy…
- No i brawo, nareszcie mądra decyzja.
Rubens wyszedł z pokoju.
- Znaleźć ich i zlikwidować. – powiedział pilnującemu drzwi żołnierzowi.
- Tak jest i niech żyje Hallor
- Ta, niech żyje…

Nie mogę dłużej czekać. Już czas. Zaraz dam sygnał. Zbyt długo przygotowywałem się do tego. Jeszcze raz przeanalizujmy. Pat doskonale ukrył mamę, jej nie dostaną. Talia jest tu ze mną, więc osobiście ją obronię. Po tym co ostatnio się wydarzyło nie mogę jej stracić. Plemię Burzy mi ufa, pomogą mi. Ta akcja to moja jedyna szansa. Bez zasilania Płock jest tylko kupą żelaza i betonu, a Wewnętrzny Krąg – więzieniem bez wyjścia. Do dzieła.

Rzejdan siedział właśnie w swoim biurze, gdy jego uwagę przyciągnęło jakieś światło na horyzoncie. Podszedł bliżej okna.
- O jezu! Nie wierzę! Rulens natychmiast do mnie!!!!
- Co się stało?
- Wyjrzyj przez okno…
- O nie, Petrochemia…
I w tym momencie zgasły wszystkie światła na zewnętrznej granicy Wewnętrznego. Obaj patrzyli przez okno jak wraz z płonącą Petrochemią znika całe źródło zasilania miasta, które to powoli obumiera. Mieszkańcy zaczęli biegać jak kurczaki bez głów. Wyglądało to komicznie, szkoda tylko, że panowie nie byli w nastroju do żartów.
Nagle zobaczyli coś jeszcze, tym razem na granicy Zewnętrznego Kręgu. Zobaczyli jak Plemię Burzy pod wodzą nieznanego jeźdźca przemierza miasto. Kolumna harleyowców nieubłaganie poruszała się do przodu. W mgnieniu oka dotarli do bramy Wewnętrznego.

- Dalej, uda się nam! Jeszcze tylko jedna brama i będziemy w Wewnętrznym. Zobaczmy na co stać te cacka zbudowane przez tatę.
Powiedział trzymając granatnik miotający uderzeniami energii, ale ulepszony, aby mógł działać bez stałego źródła zasilania. Jeden strzał i brama padła.
- Naprzód!!!
Jeszcze szybciej niż poprzednio dotarli na plac przed ratuszem. „A więc tu się wszystko rozegra.” – pomyślał Rav. Widząc biegnących żołnierzy dobył miecza.
- Bez waszej siły jaką była Petrochemiia jesteście bezbronni jak dzieci. Nadal chcecie chcecie stanąć do walki?!
Na te słowa biegnący zatrzymali się. Niewielu zrezygnowało, reszta pognała do przodu uzbrojona w jakieś śmieszne pałki i sztylety. Rav na to czekał. Przyjął pozycję wyjściową, wyrównał oddech, wyostrzył zmysły. Gdy byli dwa kroki od niego rozpoczął taniec śmierci. Wirował zwalając przeciwników z nóg. Część jednak przedarła się i na całym placu rozgorzała bitwa. Nagle dostrzegł kroczącego w jego stronę Rulensa (miał wątpliwą przyjemność poznać go przy pierwsze wizycie u Kownasowika). Ten nie biegał w popłochu jak reszta walczących. W ręku dzierżył prawdziwy miecz. „Nareszcie będzie zabawa” – pomyślał Rav.
Rozpoczęli cięciami na odlew. Później finta. Sztych. Zasłona. Pchnięcie. Zwarcie. Unik. Znowu finta. Młyniec. Parada. Cięcie. Rulens trafiony w kolano. Nie pozostaje dłużny. Rav cięty przez plecy. Obaj stoją. Ostatkiem sił. Natarcie na klingę. Przełamanie. Ostateczne pchnięcie. Padł.

Nikt mnie nie zauważył. Jestem w środku. Sukces. Przez lata działalności konspiracyjnej się tak nie napociłam jak dzisiaj. Więzienie – trzecie piętro. Biegnę. Jestem. Strażnik. Sztylet. Szybkie cięcie po gardle. Oj, zachlapałeś mi kaftan. I czym ja to teraz doczyszczę? Klucze!
Pierwsza cela – nie on. Wychodź.
Druga cela – nie on. Wychodź.

Któraś tam cela – jest!
- Argan! To ja, Talia! Przybyliśmy na odsiecz. Chwyć się mnie. Wychodzimy.
Więzienie puste. Mission completed.

Jak cudownie znów widzieć miasto bez murów. Bez podziałów. Ludzi czystych, ale z włosami. Każdy z nich ma dom. Petrochemia nie nęci nadmierną władzą. Nie ma jej. Z sentymentem patrzę na jej ruiny, na początku przecież była niegroźna rafinerią. A wszystko dzięki cudownemu dziecku, które powróciło do miasta po dziesięciu latach pobytu wśród Burzowników. Muszę im podziękować. Zrobili wspaniałą robotę.
- Pani prezydent.
- Tak Pat?
- Rodzina do pani.
- Kto konkretnie?
- Mąż pani, a także Rav, Talia i ich urocza, mała Eleni.
- Miło, że i dla mnie nastały lepsze dni.

1511 wyświetleń
12 tekstów
0 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!