mikroopowiadanie pięćdziesiąte ósme
Pewnego bardzo ciepłego i słonecznego jak na październik popołudnia, zobaczyłem jak spada pomarańczowo - łososiowo - bordowy liść klonu, a spadał bardzo powoli kołysany i wirowany delikatnym i też ciepłym zachodnim wiatrem, i widziałem, że nagle z gałęzi orzecha włoskiego sfrunął ku niemu piękny kolorowoskrzydły motyl i też zaczął pląsać dookoła tego cudnie kolorowego liścia klonu , tak tworzyli niesamowitą parę w gracji i maestrii tańca nad tańcami, że nigdy już później nie widziałem czegoś, co zbliżyłoby się w genialności swojej do tej wtedy chwili. Liść w końcu osiadł w pieśni utkanej z ostatniego gdzieś rozpostartego babiego lata , pomiędzy poetyckimi ramionami gałązek łopianu, a motyl jeszcze kilkadziesiąt minut krążył dookoła spoczywającego liścia w tym uroczym hamaku, ciesząc mój wzrok, unosząc mojego ducha do stanów najwewnętrzniejszych- jedynych, moich, nie do opisania, a potem sam usiadł delikatnie na tym liściu, złożył skrzydła i tak zasnął snem wiecznym do końca spełnionego. Tak nie wiele trzeba.
Autor