Menu
Gildia Pióra na Patronite

Bajka

Joshe

Joshe

- Opowiedz mi bajkę.
- Bajkę? – Spytała, a spostrzegłszy, kiwającą potwierdzająco głowę, dodała – Ale jaką bajkę? Żadnej nie znam.
- Opowiedz mi bajkę. – Szepnęła ponownie dziewczynka, wiercąc się na jej kolanach.
- No dobrze. – Odparła, nie siląc się nawet na uśmiech. – A więc bajka. Będzie to bajka o takiej jednej dziewczynie, która sobie żyje i w ogóle…- zrobiła długa pauzę - jest sobie, no i ten…
- Dość! – jęknęła dziewczynka. – To nie jest bajka. Ja chcę prawdziwą bajkę! Opowiedz ją ładnie. Tak, jak Ty zawsze opowiadasz. Proooszę.
Mała, sześcioletnia dziewczynka. Je urokliwemu spojrzeniu nie odmówiłby nikt, a całe jej delikatne i radosne usposobienie aż prosiło się, aby porównać ją do księżniczki. W istocie tak się zachowywała. Nie była wyniosła, lecz skromna, nie ponura, a wesoła… Ale co można powiedzieć o sześciolatce? Była tylko dzieckiem. Małym, naiwnym, poznającym świat i cieszącym się ze wszystkiego. Dziecko jak każde inne, a jednak wyjątkowe. Miała w sobie pewnego rodzaju charyzmę, spokój. Doświadczona przez życie, chciała odnaleźć w nim jakąkolwiek nadzieję. Dlatego właśnie uparcie wsłuchiwała się w słowa starszej siostry:

Dawno, dawno temu, za siedmioma lasami i siedmioma rzekami, w odległej krainie, na wysokiej górze znajdował się zamek. Aby do niego dotrzeć trzeba było przejść przez gęsty las pełen elfów i wróżek. Stworki dawały miłym przybyszom kwiaty, a niemiłym rózgi. Ci pierwsi mogli swoje podarki zjeść (co dawało im siłę do przemierzania dalszej drogi), drudzy zaś, zniechęceni niesieniem kaleczących ich ręce, ostrych patyków, zawracali. Gdy sympatyczni goście opuścili las, musieli wejść wysoko pod górę, po kamiennych schodach, obok wodospadu. Było to nie lada wyzwanie, gdyż trasa była długa, bardzo stroma, a ostre skały mogły…

- Ej, to nie ma być tak. A gdzie rusałki?
- Rusałki?
- Tak. Powinny pomagać ludziom wchodzić, żeby ich nic nie bolało.
Uśmiechając się znacząco, odrzekła:
- Nie byłaś cierpliwa i nie wiesz, że zaraz miały się rusałki pojawić. – Zobaczywszy wyraźne zainteresowanie, malujące się na twarzy dziewczynki, ciągnęła dalej opowiadanie;

Skały mogły pokaleczyć, lecz nic złego się nikomu nie działo. Otóż wytrwałych podróżników, których przeszkody nie zniechęcały w osiągnięciu celu, skrzydlate rusałki brały za ręce i razem lecieli do góry. Skoro byli wytrwali podróżnicy, to musieli być także słabi, nie wierzący w swoje możliwości, nie dość zdeterminowani. Owszem, byli, ale zobaczywszy, jak wielkie przeciwności losu na nich czekają, poddawali się i nie mieli okazji zaznać przyjemności, jaką jest lot z piękną rusałką. A więc nasi przyjaciele są już na górze. A co tam jest? Wcześniej już wspomniany zamek.
W zamku tym mieszkała księżniczka. Była bardzo szczęśliwa, dobra i piękna. Wraz z nią mieszkali tam jej poddani. Tak wielka liczba komnat mieściła ponad sto osób, a więc księżniczka chętnie i często przyjmowała gości. Nawet obcym mogła zaufać, gdyż wiedziała, jaką drogę przemierzyli.
Jaka była księżniczka? Średniego wzrostu, drobna. Miała sięgające do kolan, piękne, falowane włosy, koloru jesiennych liści i letniego słońca. Cera porcelanowa, z różowymi policzkami. Usta miała duże, czerwone, ciągle uśmiechnięte. Oczy piękne, wesołe, ciemnozielone, o blasku tysiąca gwiazd polarnych. Była cudowna. Zawsze nosiła zwiewne, długie sukienki. Włosy ciągle miała rozpuszczone, uczesane ciepłym wiatrem, powplatane w nie były drobne fiołki.
Wiesz, kim jest asceta? Ona była właśnie kimś takim. Swój zamek oddała poddanym, była dla niech nieziemsko dobra, ponad wszystko czciła Boga i wszystko robiła na jego chwałę. Wyzbyła się rzeczy materialnych i, gdy chciała odejść, aby żyć w lesie, jako uboga dziewczyna, jej przyjaciele zatrzymali ją. Dali jej najlepsze ubrania i dbali o nią, aby jakoś wynagrodzić jej dobro. Jednym słowem w miejscu tym było cudownie. Ludzi prości, dbający o siebie nawzajem, wyzbyli się pychy, egoizmu, wszystkiego co złe. Księżniczka oddała im swe serce i wszystko inne, co posiadała… prawie wszystko.
W zamku znajdowało się jedno tajemnicze miejsce. Jedno, jedyne, do którego nikt poza nią nie miał wstępu. Była to ogromna komnata, do której wchodziło się, krętymi schodami. Zaczynały się one za wielkim lustrem weneckim, mieszczącym się w jej sypialni, a kończyły właśnie w tym odosobnionym miejscu. Z zewnątrz jej kryjówka wyglądała jak szpiczasta wieżyczka, w której nie ma absolutnie nic. Znajdowała się ponad wszystkimi komnatami, obrośnięta gęsto różami, zlewała się z wysokimi drzewami, okrywały ją jasnoróżowe obłoki chmur.
Powiedziałam, że była to jej kryjówka. Tak, to prawda. Miejsce to zaciszne, prawie niewidzialne dla innych, było jej azylem. Miała tam miękkie poduszki, pochyłe, łączące się w górze ściany, wyłożone były diamentami i najróżniejszymi kamieniami szlachetnymi. Znajdowało się tam małe okienko, a na zewnątrz wychodził z niego niewielki, metrowy balkon. Z dwóch stron otaczały go drewniane balustrady. Całe schronienie mieściło spokojnie dwie osoby, ale ona zawsze przebywała tam sama. Stojąc wyprostowana, mogła spokojnie dotknąć dłonią szpiczastego sufitu, a rozkładając ręce miała dostatecznie dużo miejsca, aby kręcić się w kółko.
W całym pomieszczeniu unosił się zapach róż i czekolady. Było tam przytulnie, wręcz magicznie. Pomimo całego uroku tego miejsca, księżniczka nigdy nie przyprowadziła tam swoich przyjaciół. Miała ku temu powód.
Nie wiem, czy wspominałam: mieszkańcy zamku nie znali bólu, zła, a ponadto księżniczka nie wiedziała, czym jest miłość. Oczywiście, kochała platonicznie swych towarzyszy, ale jej serce ciągle było puste. Pewnego dnia, gdy przez przypadek przesunęła lustro i znalazła wejście do wieży, dowiedziała się, że jest na świecie coś więcej, niż tylko pomaganie innym i czerpanie z tego przyjemności. Magiczny duszek przybył do niej, gdy po raz pierwszy usiadła na balkoniku i powiedział jej, że jest na świecie ktoś, kto ją pokocha, kto da jej jeszcze większe szczęście i sprawi, że jej świat stanie się jeszcze piękniejszą bajką. Powiedział, że przed przybyciem tegoż gościa, dostanie znak w postaci spadającej gwiazdy.
Tak więc co dzień, gdy słońce ustępowało miejsca księżycowi, a na granatowo-różowym niebie zaczynały migotać miliony jasnych gwiazd, ona siadała w oknie i oparta o mur wieży, wyczekiwała.
Pewnego dnia, gdy księżniczka wychodziła od piekarza z porcją świeżych bułek, padła na ziemię. Ocknęła się w swoim łóżku, z bólem serca. Była słaba, przestraszona i bardzo zdziwiona. Nigdy się tak źle nie czuła, w ogóle nigdy nie czuła się źle. Teraz przy jej łóżku siedział zielarz, który starał się ją przywrócić do zdrowia. Cały dzień ktoś przy niej czuwał, co było dość kłopotliwe, gdyż w zamku wszyscy pełnili określoną funkcję i nie mógł sobie pozwolić, na zaniedbanie obowiązków. Ponieważ jednak zależało im na zdrowiu księżniczki, opiekowali się nią najlepiej, jak mogli. Wieczorem, gdy zyskała chwilkę dla siebie, mogła wejść na wieżę i wypatrywać spadającej gwiazdy- znaku, że jej książę już wkrótce przybędzie. Niestety, gdy tylko podeszła do lustra, w komnacie zjawiła się pokojówka.
Spokojnie minęło kilka dni, jednak stan zdrowotny księżniczki nie polepszał się ani trochę. Osłabiona, z bólem serca smuciła się, gdyż nie mogła wychodzić ze swojego pokoju. Odkąd zemdlała, ani razu nie była na wieży.
Pewnego dnia do drzwi zamku zapukał mężczyzna. Był wysoki, bardzo silny i niesamowicie przystojny. Mieszkańcy powitali go serdecznie i zaoferowali gościnę, a w ich głowach zrodził się pomysł, by przybyszowi (o ile oczywiście zechce) zlecić zaopiekowanie się księżniczką. Tak więc tegoż samego dnia wieczorem, do jej pokoju przyprowadzono gościa.
Wszedł, zamknął za sobą drzwi. Podszedł od łóżka i spojrzał. Ku swemu zdziwieniu, zauważył, iż rzekomo śpiącej księżniczki nie ma. Zaczął jej szukać. A gdzie ona była? Jeszcze zanim mężczyzna wszedł do środka, ona poszła na wieżę. Nie dostrzegła żadnej gwiazdy, więc postanowiła zejść na dół. Przez lustro weneckie dostrzegła w swym pokoju mężczyznę. Patrzyła na niego uważnie. W pewnym momencie zorientowała się, że on wyczuł jej obecność. Podszedł do lustra, przyłożył od niego rękę. Ona zrobiła dokładnie to samo. Patrzyła mu w oczy, jednak on jej nie widział. Pomimo dzielącej ich szyby, oboje czuli wzajemne ciepło i wiedzieli, że są sobie pisani. W pewnej chwili księżniczka postanowiła wyjść z kryjówki. Zrobiwszy to ujrzała kogoś, kto nareszcie mógł dać jej miłość. Gdy przytuliła go i poczuła bicie jego serca, wiedziała, że osiągnęła pełnię szczęścia. Odeszła od niego na chwilę, wyjrzała przez okno. Nagle ujrzała spadającą gwiazdę. Zamknęła oczy, rozchyliła usta, by zaproponować zwiedzenie tajemnej komnaty, lecz nie wydobyła z siebie ani jednego słowa. Zemdlała.
Umierała. On ciągle był przy niej. Pewnego razu powiedział przejęty:
- Ty cierpisz. Ty tak bardzo cierpisz.
- To słodkie cierpienie, puki jesteś przy mnie.
Ich miłość zabijała ją. Nim przybył do królestwa, była zdrowa. Teraz, gdy jej ukochany mieszkał z nią pod jednym dachem ona musiała odejść. Dlaczego? Okrutny los nie dał im być razem na tym świecie, szczęśliwi nie mogli dożyć wspólnie starości…

- Jak Ty tak możesz! Zmień to, zmień, zmień, zmień! Proszę… - krzyknęła smutno. - Nie uśmiercaj jej. Mają żyć długo i szczęśliwie oboje. Będą razem? – Brzmiało to bardziej oznajmująco, niż pytająco, więc odpowiedziała:
- Cierpliwością to Ty nie grzeszysz. Posłuchaj zakończenia tej bajki…

Umarła. Nie cierpiała. Wszyscy byli bardzo przejęci, jej ukochany najbardziej. Został w zamku, gdzie wszystko przypominało mu ją. Wariował, był zdruzgotany. Nie miał siły do życia. Tak minęły smutne dwa miesiące.
Pewnego wieczoru usiadł w oknie jej tajemniczej komnaty( o której zdążyła mu powiedzieć) i patrzył w gwieździste niebo. Wraz z podmuchem rześkiego wiatru, poczuł wszechogarniające ciepło. Wnet spostrzegł przed oczami obłok chmur, a oplatające go powietrze, formowało z niego kobiecą sylwetkę. Poczuł jej obecność. Na swym ramieniu jej delikatną, drobną dłoń, na twarzy ciepły oddech, na ustach dotyk aksamitnych, miękkich ust. Objęła go, przytuliła. Przechylił się w jej stronę, a gdy ona stopniowo oddalała się, on zatracony całkowicie, zaczął powoli opuszczać komnatę. Uniosła go fala miłości, poszybował wraz ze swoją ukochaną. Patrząc w dół, widział swe roztrzaskane na murze zamkowym ciało. To nie było ważne. On wreszcie był z księżniczką, a teraz mogli unosić się w przestrzeni, jako dwa nieśmiertelne duchy. Już nic nie mogło zagrozić ich miłości, byli razem na zawsze.

- A teraz śpij maleńka, śpij. – Powiedziała, patrząc w jej ogromne acz śpiące, zielone oczy, które powoli się zamykały. Dziewczynka tylko się do niej uśmiechała. – Śpij i niech Ci się przyśni najwspanialszy zamek. Niech Ci się przyśni magiczna księżniczka i je ukochany książę, którzy razem strzegą swych poddanych, czuwają nad nimi. – Otarłszy łzy, a wcześniej upewniwszy się, że mała zasnęła, szepnęła drżącym głosem- śpij i zapomnij o tym otaczającym Cię koszmarze. Zapomnij, że nie masz domu, rodziny. Zapomnij, że jesteś najnieszczęśliwszą małą dziewczynką na tym ogromnym świecie. Zapomnij o wszystkim, o wszystkich. Ja będę przy Tobie. Zawsze. A teraz śpij. Kocham Cię.
Otuliła ją swą dziurawą kurtką, przytuliła mocno do serca i w tą zimną, październikową noc przeklinała całym sercem los. Nie pozostało je nic innego, jak tylko patrzeć w gwiazdy, które były jej jedynym przyjacielem.

4616 wyświetleń
34 teksty
0 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!