Menu
Gildia Pióra na Patronite

O Kazimierzu

fyrfle

fyrfle

O KAZIMIERZU

...to mogę pisać przez cały dzień i pewnie tak będzie, że wciąż będą do mnie wracały wspomnienia naszych wspólnych i osobnych dni, ale, w których związani byliśmy naszymi poczynaniami twórczymi i życiowymi. Tak więc, na przykład w drugiej części pierwszej dekady dwudziestego pierwszego wieku służyłem sobie profosując w pomieszczeniach dla osób zatrzymanych w komendzie w Brzegu, a więc to taki rodzaj służby, że trzeba coś ze sobą zrobić, aby do reszty nie oszaleć, więc dużo czytałem, w tym oczywiście Gazetę Ziemi Namysłowskiej, w której podobało mi się to, ze jej twórca i redaktor musiał ukrywać się pod pseudonimami pisząc artykuły, bo tak był "ceniony" zwłaszcza przez lokalne władzę za szczerość, dociekliwość i prawdę w tekstach. Były tam prawdziwe perełki dziennikarstwa, prawdziwa znajomość lokalnej tematyki, czyli problemów społecznych i folkloru politycznego. No to trafił swój na swego. Zacząłem w tych aresztach pisać odręcznie listy do GZN ze swoimi cynicznymi, szyderczymi, sarkastycznymi i wesoło - rubasznymi komentarzami do siermiężnej i często tragicznej rzeczywistości namysłowskiej i około gminnej. Kazimierz odpowiadał na moje listy, przepisywał ich treść i wychodziły drukiem jako "CZYTELNIK". Pisał mi potem, a potem dzwoniliśmy do siebie, że doprowadzam do szału lokalny establiszment, zaścianek wiejski i elyty ich mać kulturlane tamtejsze, ale przede wszystkim zachęcał mnie do pisania, bo mówił, że jestem genialny w swoim chaosie, totalnym buncie przeciwko regułom świata, religii i wszelkiej literatury, więc zacząłem pisać więcej i coraz bardziej demolując wszystkich i wszystko, w tym siebie i swój świat. Miał przeze mnie "jazdę" ze swoim najbliższym współpracownikiem z GZN, który napisał, że treści pisane przeze mnie to może w Warszawie, ale nie tutaj! No takiej rekomendacji było mi trzeba, to była woda na młyn totalnego szydercy z poczuciem humoru, ale też z pazurem wrażliwości społecznej, który rozdzierał fałsz naszej codzienności. Pisaliśmy, pisaliśmy, dzwoniliśmy, dzwoniliśmy, rozmawialiśmy i rozmawialiśmy, aż wreszcie zdecydowałem się pójść straszliwie onieśmielony na jedną z weniańskich uroczystości odbywających się w domu kultury i w końcu jednak podszedłem po paru latach do Kazia i powiedziałem mu kim jestem. Bardzo ucieszył się z naszego spotkania, a ja się omal nie zes..., bo dla mnie był Himalajami dziennikarstwa, poezji, prozatorstwa, wiedzy i człowieczeństwa.

Potem zaczęły nachodzić mnie wiersze i z nimi też dzieliłem się z Kazimierzem. Znowu zachęcał mnie do ich pisania, choć były to wersy kompletnie inne, bo realistyczne i naturalne, bardzo bolesne, a było w nich sukinsyństwo ludzkości. Kazimierz wiedział, że jestem wolnością totalną nie poddającą się obróbce i nie próbował nic mi narzucać, najwyżej milczał, bo sprawy często dotyczyły jemu też spraw, ludzi znanych. Nie przyjmowałem do głowy, że są jakieś zasady pisowni, poprawnej polszczyzny, a już środki poetyckie były i są mi nadal obrazą i dowodem dybów autorytetów nakładanych na mózgi piszących poezję. Kazimierz sam był wielkim autorytetem literackim i poetyckim, więc pewnie walczył okrutnie ze sobą, gdy mnie czytał, bo wojna z autorytetami to moje CREDO.

Pewnego dnia zaprosił mnie na spotkanie Weny - byłem w szoku i sparaliżowało mnie to, bo wiedziałem, że to miejsce nie za bardzo dla mnie, że będą tam Ewa, Agnieszka, Grzesiek, Małgosia i wielu innych, którzy byli poetami pełną gębą, a ja...z czym do ludzi, a w zasadzie do gwiazd na firmamencie poezji. Chyba po miesiącu zdecydowałem się przyjść i poszedłem, i było wspaniale, a potem te spotkania były mi jak woda na Saharze. Ja za bardzo w tych technicznych rozmowach o poezji nie brałem udział, bo nie interesowały mnie wzniosłe epitety, alegorie, metafory i całe mnóstwo innych środków poetyckich, nie lubiłem też, żeby mi ktoś grzebał w tekście. Byłem buntem wobec tego wszystkiego. Syn drwala i policjant, więc operowałem językiem ulicy, dosadnością i nikt tak jak ja nie znał skrurczysyństwa jakim są autorytety. Kaziu to wiedział i często dyskutowaliśmy o tym na Wenie, co nie podobało się wielu jej członkom, no bo cóż po takich rozmowach osóbce piszącej wiersze, ale która generalnie idzie po szczeblach systemu, a więc liceum, polonistyka i belferstwo lub inna kariera na uniwersytecie - tacy nie rozumieli i nie akceptowali drwalowsko - policyjnego jęzora mojego i Kazimierza, bo Kazimierz życie i ludzi znał i przy mnie oddychał normalnością.

Po pewnym czasie przychodziłem z ciastem lub inna słodyczą i dostawałem klucz od wspaniałych bibliotekarek, a Agnieszka to wielki filar Weny jest, i szedłem do pokoiku Weny pełnego jej wydawnictw, wstawiałem czajnik z wodą na kawę i herbatę i działo się oj działo. Ewa przychodziła z tekstami wierszy i dyskutowali o tym, czy słowo te czy inne, o rytmie, średniówce, a dla mnie był to kosmos niepotrzebności. Najlepiej słuchało mi się Grześka i jego genialnych aforyzmów i limeryków. Przychodziły też kolejne dziewczyny i albo zostawały, albo raczej nie, bo swoboda dyskusji i obyczajów je przerastały. Oczywiście, że brylował Kazimierz, który opowiadać mógłby tydzień non stop, a że życie to nie liryka, to Kaziu opowiadał soczyście, pikantnie i dosadniej niż czili, wtórowałem mu ja, a to nie wszystkim się podobało oj nie wszystkim, ale przecież była już technika, więc wiele techniki poetyckiej można było omówić nie tylko tu, ale przez internet i telefon. Zarzucano Kazimierzowi brak warsztatów w trakcie spotkań Weny, a on uważał, ze albo masz talent albo nie masz, albo jesteś indywidualnością, albo nie możesz być drugim Herbertem, bo to nie ma sensu. Były więc spektakularne odejścia i powroty. Moim zdaniem było to co zawsze - ludziom Kazimierz wydał tomik, a potem szli w świat i zapominali o tym, który dał im skrzydła, a jeszcze ryli pod nim, bo byłem tam parę lat i niektórzy nie pofatygowali się chociaż raz na spotkanie Weny, czy na którąś z wielu imprez przez Kazimierza i nas organizowanych. No dobra, nie budzę sympatii i nie niosę pokoju, ależ gdzież wasza tolerancja i otwartość - bracia, a zwłaszcza siostry!?

Kazimierz był typem wodza i fertig. On decydował komu będzie wydany tomik i szukał oryginalnych twórców, co budziło zazdrość naturalną drugich, Nie wiem, może powinien był powiedzieć - ja Wam daje skrzydła tym pierwszym tomikiem, a dalej szukajcie swoich możliwości i realizujcie się we wspólnych antologiach, które wydawał raz na dwa i pół roku, ale byłem przy procesie ich tworzenia. Ileż on się na apelował o przysyłanie tekstów. Olewali go , bo byli już , moim zdanie, po sodówie więc Ą iĘ. Zresztą kto czytał "Ja w Podróży" jego stronę na fb, to ten wie, że ryli i ryli pod nim, i często był jak ta Puszcza Białowieska opierająca się kornikowi drukarzowi.

A więc Gazeta Ziemi Namysłowskiej , to było drugie wielkie dzieło Kazimierza, po pierwszym i najważniejszym , czyli Klubie Młodych Twórców Wena, a ja cóż? Ano też z nim byłem i wiele z tych cudnych chwil z nim przeżyłem.

Mirosław

297 594 wyświetlenia
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!