Menu
Gildia Pióra na Patronite

One-shot: O nieśmiertelności liścia marzenie

RudaDusza

RudaDusza

Liście powoli opadały z drzew już od jakiegoś czasu, ale tego dnia pierwszy raz w tym roku spadł rzęsisty, ulewny wręcz deszcz, typowy dla jesieni: szary, smutny deszcz. Liście – osłabione już chłodem i zmarniałe – nie miały siły się bronić i szybko poopadały. Na wielkim klonie przed oknem zostało ich tylko kilka, a smagający je, uszczypliwy, niespodziewanie złośliwy wiatr strząsał cierpliwie jeden po drugim, aż został tylko jeden… najsilniejszy. Żółty i już pomarszczony, tak mocno przywarł do gałęzi, tak mocno ją objął, tak bardzo przywarł do niej małymi korzonkami, tak wytrwale bronił się przed śmiercią, że wiatr w końcu machnął ręką, by po chwili ustać i hulać na innym gruncie – mniej zmotywowanym do życia, mniej pewnym sukcesu, by później wrócić… żeby chęć życia nie była taka duża – chociaż, kwestią sporną jest, jakie to było życie – pożółkłe, pomarszczone, głodne…
Wygrał. Przetrwał wiatr, przetrwał deszcz, przetrwał słońce, ciepło, chłód. Powinien być szczęśliwy – osiągnął swój cel. Ale przecież… przecież został sam – zupełnie sam z uśpionym drzewem. Nie miał z kim porozmawiać, nie miał do kogo się odwrócić, do kogo się uśmiechnąć, nikt nie odzywał się do niego. Ptaki co prawda czasem przelatywały obok niego, ale nie zatrzymały się, żeby choć przez chwilę z nim porozmawiać, wymienić kilka słów czy zdań, albo chociaż przez chwilę posiedzieć, żeby nie czuć się tak osamotnionym…
Obserwował jak z góry jak jego siostry, bracia, jak jego przyjaciele i znajomi, jak inne liście, z którymi śmiał się i bawił wiosną; z którymi dyskutował latem, z którymi snuł marzenia o nieśmiertelności; z którymi usychał powoli we wrześniu, przybierając ciepłe kolory. Wszyscy śmieli marzyć o wieczności niczym nieokreślonej, o ciągłości, o nieśmiertelności… o nieoderwaniu się od kory, o walce o poglądy, o przeżycie i zostanie zapamiętanym. Ale tylko on naprawdę, zupełnie serio był wystarczająco zdeterminowany. Tylko on tak naprawdę bał się zapomnienia tak bardzo, że już latem zaczął przygotowywać się do walki z okrutnym przeciwnikiem – wiatrem. I był pewien, że nie polegnie.
Ale czy zostanie samemu, zupełnie samemu mógł nazywać zwycięstwem?
Zobaczył rude loki chwilkę przed tym, jak złapała go w palce. Bez wysiłku oderwała go od drzewa, od matki, odciągnęła go od kory, od oparcia i zwinęła go zwinnie, lekko, bez wysiłku w piękną, jesienną różę. Kolorową i majestatyczną – zupełnie jak jego wiosenny pierwowzór, następnie wsunęła go w potężny bukiet w wazonie i musiał tam stać – i stał, i stał, i stał.

21 542 wyświetlenia
318 tekstów
8 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!