Menu
Gildia Pióra na Patronite

Przez zielone oczy

Say

Say

Kolejny deszczowy dzień, i tak już trzeci dzień z kolei. Ile można? Kropla za kroplą sunie po szybie, jedne się złączają by tworzyć jedność, a inne jak by chcąc pokazać swoją niezależność i własną siłę odsuwają się od reszty. Jedna za drugą jak w harmonii…

Mimo takiej pogody kobiety były nie ugięte, a może to pasy mężów i marudzenie dzieci powodowało, że nawet w takie dni uparcie wychodziły z domu unosząc rąbek swojej sukni i parły do przodu na małe targowisko urządzane tylko i wyłącznie jednego dnia w środku tygodnia. Uśmiechała się jedna do drugiej poznając sąsiadkę, kuzynkę, przyjaciółkę. Pochmurniały widząc teściową, czy dawnego kochanka uciekającego oknem z innego domu. Mimo unoszenia sukni do góry jedną ręką i tak zaraz spódnice robiły się mokre, brudne od błota, a trzewiki… musiały jakoś omijać najmniejsze kałuże, wszak byty były najcenniejsze. Mimo wszelakich starań i tak czasem jedna z nich sądząc, że przed nią jest jedynie mała kałuża i zdoła ją przeskoczyć upadała z plaskiem na swój zadek, a inne? Miały już temat do plotek. Sunęły jednak jak jedna wielka sekta w kierunku targowiska. Z parasolkami nad głową, kapturami i wielkimi koszykami w dłoni.
Nie liczni mężczyźni również wstawali o tak wczesnej godzinie. A niektórzy z nich już dawno byli w innych wsiach, czy nawet w miastach sprzedając to co wyrosło na ich polach pod ich doświadczonych dłoni. Wymieniali również się drobiazgami, czy oddawali krowę za miedziaki, byle by mieć za co żyć i wyżywić gęby w domu.
Dzieciaki małe broiły w chatach. Roznosiła je energia, przecież już trzeci dzień praktycznie siedzą w domu. Od czasu do czasu matka nie wytrzymująca z urwisem wywalała go z domu, by wyszalał się w błocie. Chwila ciszy. Gdy mężczyźni byli na targach w miastach i innych wsiach, matki na targowisku, najstarsi musieli zajmować się młodszymi, czy im to pasowało czy nie.
Cała ta społeczność zamieszkiwała bardzo mały teren w okolicach lasu Leren. Wszyscy tutaj przysięgli przed mieszkającymi w okolicznych lasach Driadą, że bez ich zgody nie wytną ani jednego drzewa. Współdziałali z tymi istotami jak potrafili najlepiej, starając się nie sprowokować kobiet, które broniły za wszelką cenę lasu, a ich miano nosiło Driady. Pilnowały porządku w lasach, potrafiły odczytywać mowę każdego zwierzęcia i rośliny. Każda z nich posiadała swoje, jedyne drzewo z którego czerpała swoją życiodajną siłę. Wyglądem nie różniły się od ludzi, nie pod względem fizyczności, jednak ich skóra miała kolor zielony, a włosy przeważnie czarne skołtunione były w dredy, a w nich wplecione zostawały zawsze liście, czy gałęzie. Odzienie miały skromne, byle zakryć najintymniejsze części ciała. Cała wioska przybrała nazwę Renon. Znajdowała się na terenach Księstwa Ymarii, gdzie aktualnie panowało przygotowanie do wojny z nieco mniejszym Księstwem Karrem. Wioskę zamieszkiwało jedynie dwustu ludzi, w tym razy dwa zwierząt wszelakiej maści.
Na tym małym terenie znajdowała się pewna mała chatka i to bardzo skromna. Do werandy prowadziły cztery schodki, w tym jednak na trzeci było trzeba uważać, gdyż często skrzypi, a nie wiadomo kiedy stopa w nim ugrzęźnie, kiedy w końcu stara deska nie wytrzyma. Poręcze wyglądały na o wiele silniejsze i chyba tak naprawdę było. Choć i na nich ryski by się znalazło. Obok drzwi znajdował się o dziwo fotel zakryty kocem. Drzwi wejściowe chyba najbardziej wytrwałe były z całego domu. Dach przeciekał i przydało by się wymienić kilka desek. Ściany nie były złe. Wiatr nie przedostawał się do domku, jednak mocniejszy wiatr i... mogło by coś odlecieć.
Po przekroczeniu progu wchodziło się wprost do salonu. Na pierwszy rzut oka widziało się kominek, w którym przeważnie spalone drewno się znajdowało. Tuż przed nim skóra niedźwiedzia leżała z otwartym pyskiem. Obok dość spora sofa stała z dziurami gdzie nie gdzie. Szafki przy ścianie zapchane były pergaminami jak i starymi książkami, które na co dzień zbierały kurz. Tuż przy nich znajdowała się mała balia, w której gospodarz nalewał wieczorami wody i brał kąpiel, by trud dnia zmyć z własnego ciała. Obok niej na małym stoiku znajdował się zawsze ręcznik i mała gąbka.
Po prawej stronie od wejścia znajdowały się drzwi do sypialni. Głównie i najwięcej miejsca zajmowało łóżko, które na środku było postanowione z Ciemnofioletowym baldachimem. Pościel była całkowicie czarna. Przy lewej ścianie biurko stało, a na nim jakaś roślinka w doniczce uschnięta, a obok kartki papieru zapisane, a obgryziony u nasady ołówek na samym brzegu biurka leżał. Okno wychodziło na las, za którym można było dojrzeć małe jezioro. Po prawej stronie szafki się znajdowały, nie tyle co z ubraniami, co też z czarną skrzynką, w której znajdowały się pewne maści. Na ścianach były małe wieszaki, na których przeważnie wisiały dwa tępe sztylety, które służyły jedynie do ozdoby.
Po lewej stronie od wejścia znajdowała się kuchnia, dość mała jednak w sam raz na kogoś, kto gotuje i mieszka sam. Mały stolik dla dwóch osób pod oknem się znajdował. Zaraz obok kilka szafek, w których jedzenie pochowane było. Wielka szafa, w których zioła zasuszone spoczywały i wszystko potrzebne co, by coś do gęby włożyć. Na samym dole szafy spoczywał wór pełen ziemniaków.
Jeszcze jedno pomieszczenie się w chatce znajdowało. By jednak do niego dojść trzeba było odsunąć skórę niedźwiedzia w salonie. Tuż pod nim była kładka… Wsunąć w nią patyk i podważyć. Wtedy też klapka się otwierała i drabina prowadziła na dół w ciemność. Co tam się znajdowało? W małej piwniczce były małe słoiki. To ze skrzydłem nietoperza, z żabą, czy nawet noga jakiegoś ptaka. Poza tym różne maści, dziwne rośliny… Księgi. Przy domku znajdowała się również małą stajnia, która pomieści jedynie jednego konia, choć dwa boksy w niej były, ale jeden służył gospodarzowi do trzymania w nim narzędzi typu : młotek, gwoździe, czy też deski na zreperowanie dachu. Przed domem znajdował się ogród, a raczej dopiero powstawał.
Taka właśnie była chatka Mellory.
cdn.

2991 wyświetleń
17 tekstów
0 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!