Czarna noc przychodzi nagle witana ujadaniem psów... I tylko chłodny wiatr włóczy się śpiewajac pieśni po uśpionych wioskach... I nic już nie zakłóca ciszy, która tka polne mgły z człowieczych snów... I tylko wędrowca niespokojna dusza nie chce ulec kojącej pieśni nocy...
Może pisane było mi wędrować bez końca? Słuchać cichej melodii nocy w śpiącym polu... I kierować się zimnym Miesiączka blaskiem błądząc po uśpionych ziemiach? Może pisane było mi wyczekiwać świtu na graniach... I liczyć dusze na czarnym płótnie nieba? Wypatrując jutrzenki, której oblicze łagodne zwiastuje trudy nowego dnia?
A nurów krzyk wiatr na skrzydłach nocy niesie, gnając wraz z płanetnikami przez krainy snu, gna orszakiem przez niebiosa ku czerwieniejącym horyzontom świtu... Noc odchodzi nagle, nie żegnana przez nikogo, i choć świat zapełnia się tysiącem głosów, wiatr wciąż gra swą pieśń.
Czy... opowiadanie to farsa, czy forma a wiersz nie istnieje już dziś? No jak nie wiersz, to coś inaczej osadzonego. Po cóż psuć znaczenia - ah, no tak modne, także tego.
Początkowo miałam nawet nie czytać, bo nie po to zaglądam do odpowiedniego "działu", jednak z minimum szacunku do piszącego postanowiłam zaniechać i przeczytać. Tylko nie mam zamiaru się wypowiadać, bo nie dla poezji tu przyszłam.