mikroopowiadanie sześćdziesiąte czwarte
Grzecznie czekałem na przystanku na autobus czerwony w kolorowe reklamy komunikacji miejskiej, co miał mnie zawieźć do miasta po pięć bochenków chleba naszego powszedniego smacznego i z charakterystycznymi dziurami, a czekając przyglądałem się innemu byłemu psu, padającemu gęsto acz leniwie śniegowi i jeszcze kundelkowi z kulawą nogą, mimo tego jednak wysoko podniesionym ogonem merdał do swoich, ludzi i świata - był radością, że zdało się ,iż wieś jest szczęśliwą ludzkości oazą.
Autor
297 745 wyświetleń
4773 teksty
34 obserwujących
Nikt jeszcze nie skomentował tego tekstu. Bądź pierwszy!