Menu
Gildia Pióra na Patronite

W cieniu kruczych piór

Gothic Sanctuary

Gothic Sanctuary

Francja, 1364r.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Jak najciszej stąpała po leśnej ściółce, kurczowo ściskając w dłoni drewniany łuk. Nie mogła sobie pozwolić na nawet najmniejszy szelest, czy pojedynczy trzask gałązki pod nogą. Ciche i powolne ruchy wystawiały na próbę jej cierpliwość i siłę mięśni, ale nie mogła zrezygnować. Zwłaszcza teraz, gdy jej cel stał trzydzieści kroków przed nią.
Młoda łania pasła się na polance niczego nie podejrzewając. Nieświadoma tego, jak blisko śmierci się znalazła. Po prostu stała tam, z pochyloną do ziemi głową, nawet nie nasłuchując. Czyżby tak łatwo straciła czujność?
Rosemarie pociły się dłonie. Za chwilę miała pozbawić to niewinne stworzenie życia. Oczywiście, to nie było jej pierwsze polowanie. Zabijała już zwierzęta, ale za każdym razem było to dla niej trudne. Wypuściła cicho powietrze z płuc, po czym uniosła łuk i wycelowała w sarnę. Napięta cięciwa naciskała na jej palce, kiedy brała głęboki wdech, dla uspokojenia szybko bijącego serca. Podciągnęła łuk jeszcze wyżej, tak, że dłoń na cięciwie niemal zetknęła się z jej pliczkiem.
Wydech.
Czas dosłownie się zatrzymał. Była tylko ona, łuk i jej zdobycz. Wszystko znieruchomiało w oczekiwaniu. Cisza przeszywała jej duszę, ani jeden ptak nie śmiał się odezwać. Na bezdechu przeczekała jeszcze dwa uderzenia serca, po czym zacisnęła powieki i puściła napiętą linkę.
Usłyszała szelest, kiedy łania poderwała się z ziemi. Pisk, kiedy strzała wbiła się w jej ciało, a później huk, kiedy upadła na spokojną przed chwilą polanę. Ptactwo wszelakiego rodzaju wyfrunęło ze swoich gniazd w koronach drzew, chcąc się jak najszybciej oddalić od tego miejsca śmierci.
Jej powieki znów się rozwarły i zobaczyła leżącą na trawie sarnę. Cały czas dyszała, ale płytko, z wyraźnym trudem. I dopiero, gdy jej klatka piersiowa znieruchomiała, Rose zrozumiała, że nigdzie nie widzi strzały. Zwierzę przewróciło się tak, że bok, do którego strzelała teraz znajdował się na górze, więc pocisk powinien praktycznie z niego sterczeć. Tymczasem sarna nie miała na sobie nawet najmniejszego zranienia.
— Rose! — Krzyk wyrwał ją z otępienia. Odnalazła wzrokiem Fabiena, który już zbliżał się do niej z przeciwnej strony. Lewy rękaw jego koszuli był rozdarty na ramieniu, a biały materiał już zaczął zabarwiać się na ciemnoczerwony kolor krwi. — Chciałaś zabić sarnę czy mnie? Dlaczego zamknęłaś oczy?
— Ja nie… — Już chciała zaprzeczyć, kiedy zdała sobie sprawę, że rzeczywiście to zrobiła. Popełniła najgłupszy błąd, narażając życie jedynego przyjaciela. Puściła łuk i szybko podbiegła do towarzysza. — Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam! Naprawdę nie chciałam! Nie mam pojęcia co we mnie wstąpiło. Nigdy tak nie robię, przysięgam! Bardzo jesteś ranny? Boże, mogłam cię zabić!
— Spokojnie, to tylko draśnięcie. — zapewnił typowo męską wymówką — Nic mi nie jest. Naprawdę. Po prostu więcej tego nie rób. Następnym razem mogę nie mieć tyle szczęścia.
— Nawet tak nie mów! — Uderzyła go pięścią w tors, po czym orientując się, że znowu go krzywdzi, objęła go tak delikatnie jak tylko mogła. — Umarłabym ze strachu, gdyby coś ci się stało.
— Już mi się coś stało. — przypomniał jej rozbawiony.
— A ja tu panikuję, jakbyś nie zauważył. — Odsunęła się od jego ciała, po czym zajęła się ręką. Urwała i tak już naderwany rękaw i przyjrzała się ranie. Była tak głęboka jak paznokieć u najmniejszego palca jej ręki, czyli całkiem spora. Do tego nieustannie sączyła się z niej krew.
— I jak? — zapytał z ciekawością.
— Jesteś kłamcą Fabien. — rzekła poirytowana — Jeszcze nigdy nie widziałam tak głębokiego draśnięcia. — Specjalnie położyła nacisk na ostatnie słowo, dając mu do zrozumienia, że nie zgadza się z jego oceną rzeczy.
Brunet zaśmiał się widząc jej zmartwioną minę.
— Nie rób tego. — westchnęła ze smutkiem — Nie śmiej się, błagam. Nawet nie wiesz jak bardzo czuję się winna za to, co ci zrobiłam.
— Rose, spójrz na moje ramię. Jest szersze niż gałąź tego drzewa. Naprawdę sądzisz, że coś mi zrobiłaś?
Musiała mu przyznać trochę racji. Już wcześniej wiedziała, że jest bardzo silny. Widziała pracę jego mięśni, kiedy wynosił ją z tunelu, ale tak naprawdę nie chciała im się przyglądać. To było dla niej co najmniej kłopotliwe, ale teraz, pod pretekstem przyjrzenia się ranie…
Fabien zawsze miał szerokie barki, ale nigdy takich muskułów. Przynajmniej nigdy nie miała szansy zwrócić na to uwagi, gdyż w jej domu panował wymóg noszenia długich strojów dla służby. Czy możliwe więc, że szerokie rękawy przez tyle lat ukrywały tak dobrze zbudowane ciało?
„Rzeczy oczywiste czasem bardzo łatwo jest przeoczyć.” – słowa, które powiedział do niej kilka dni wcześniej, znów odbiły się echem w jej głowie. Jakim cudem przeoczyła fakt, że jej przyjaciel tak zmężniał?
Rękaw, który wcześniej oderwała był wystarczająco długi, żeby zrobić z niego tymczasowy opatrunek. Owinęła go wokół zranienia, przy okazji zaspakajając swoją ciekawość, i sprawdzając czy jest w stanie objąć jego ramię, rozstawiając palce obu dłoni. Nie była. Zabrakło jej jakiegoś cala.
— To tylko do czasu, kiedy będę miała szansę przemyć ranę czystą wodą. — powiedziała, wiążąc mocny supeł. — Nie mogę pozwolić, żebyś się wykrwawił. Wracajmy do wozu.
Ruszyła przed siebie, ale złapał ją za nadgarstek, zatrzymując. Chwyt był niezwykle delikatny, ale też zdecydowany.
— Jesteś smutna, Rosemarie. Dlaczego?
— Bo o mały włos cię nie zabiłam? — zaproponowała.
— Nie, to nie to. — odpowiedział trafnie — Coś innego cię dręczy.
Westchnęła. Czy musiał ją tak dobrze znać? Czy naprawdę byli tak zżyci, że nie byłaby w stanie ukryć nawet małego sekretu?
— Denerwuje mnie fakt, że całe życie byłam ślepa. — odparła po chwili wahania.
Fabien zmarszczył brwi, jakby się nad czymś zastanawiając. Stał tak przez chwilę, po czym ze świstem wypuścił powietrze z płuc.
— Szczerze mówiąc, nie mam zielonego pojęcia o czym mówisz. — rzekł, równocześnie odgarniając z policzka ciemnobrązowe włosy.
Ten znajomy gest sprawił, iż przez chwilę poczuła się jak w domu. To była część jej rzeczywistości, którą porzuciła, wybierając drogę ucieczki. Zadziwiało ją, że skromny gest jest w stanie wywołać u niej tak silne poczucie bezpieczeństwa. Mimowolnie się uśmiechnęła.
— I bardzo dobrze. — powiedziała, ruszając z miejsca. — To moje jedyne zapewnienie na to, że jeszcze nie czytasz mi w myślach. Nie musisz rozumieć wszystkiego, co mówię.
— Jak chcesz… — Wzruszył ramionami, po czym schylił się po leżące na ziemi zwierzę. Syknął z bólu, kiedy podnosząc sarnę oparł ciężar na lewej ręce.
— Co ty wyprawiasz? Jesteś ranny! — Interweniowała szybko, ale już trzymał martwe ciało łani na prawym ramieniu.
— Owszem jestem, ale to nie oznacza, że tak po prostu zrezygnuję z obiadu, który, warto by dodać, sam upolowałem. — Uśmiechnął się, przechylając głowę na bok, jak zawsze, kiedy starał się ją do czegoś przekonać. Jego oczy nabrały ciepłej barwy bursztynu i wiedziała, że nie jest w stanie sprzeciwiać się temu spojrzeniu.
Fabien miał piękne oczy. Zawsze mu ich zazdrościła, uwielbiała to wrażenie życia, które z nich promieniowało. Intrygowało ją, jak wiele odcieni może się przewinąć przez jego tęczówki. Kiedy był zły, albo smutny patrzył na nią głębokim brązem, niemal tak ciemnym jak jego włosy. Gdy przepełniała go radość, oczy nabierały złotych refleksów, które zdawały się tańczyć do wesołego rytmu jego serca. Barwy miedziana lub bursztynowa, ujawniały się kiedy się z nią droczył. Kolory mahoniowo-orzechowy lub bury, kiedy był zmęczony. Lista była niesłychanie długa, podczas gdy jej oczy zamykały się w jednym, nijakim słowie „szary”. Jak mogła nie ulec magii jego wzroku?
— Zgoda, możesz sobie targać ten twój obiad. — Wskazała palcem na truchło. — Ale pod warunkiem, że jak tylko wrócimy do naszego… nazwijmy to obozu, bez gadania dasz mi oczyścić i opatrzyć ranę. Zgoda?
— Zgoda. — Jego uśmiech poszerzył się jeszcze odrobinę, ukazując dołeczek w prawym policzku. — Umowy z tobą to czysta przyjemność, Rose.
— Z pewnością większa niż w przypadku polowań. —mruknęła, nadal zła na siebie za zamknięcie oczu, ale śmiech przyjaciela rozwiał większość jej niepokoju. Zdobyła się na lekki uśmiech, po czym nieśpiesznym krokiem ruszyli w stronę wyjścia z gęstwiny.

_________________

Dzisiejszy rozdział może i nie porywający, ale zrozumcie, praca mnie wykańcza, czasu coraz mniej, a pomysły znikają szybciej niż się pojawiają. Cieszę się, że znalazłam chwilkę, żeby dodać chociaż te wypocinki. Mam nadzieję, że czytając nie zasnęliście przed ekranem. ; )
Dzisiaj pozdrawiam was słodkim zapachem gofrów, który już chyba na dobre przesiąknął moje włosy. Trzymajcie się :*
Gothic Sanctuary

83 wyświetlenia
5 tekstów
3 obserwujących
  • ~ Ariadna ~

    12 July 2013, 00:18

    No nareszcie dodałaś ;) Rozdział świetny, jak zwykle bardzo mi się podobał. Oby tak dalej :)
    Co do gofrów... Też mam ten problem, ale nie narzekajmy - gofry są przecież pyszne, coś o tym wiem :D
    Pozdrawiam ; *